Pierwszy dzień w pracy po l4 uważam za udany. Dzieci się ucieszyły, że mnie widzą - niektóre, ja się ucieszyłam, że widzę je. I tak 8h minęło jak z bicza strzelił.
Wczoraj wieczorem już prawie spałam, ale zadzwonił kolega i tak mi godzinka pyknęła nie wiem kiedy. Boże, jak ja się cieszę, że są ludzie, którzy widzą we mnie coś więcej niż widzę ja. I którzy słownie potrząsną i nakażą ogarnięcie się. Jednocześnie rozumiejąc mój problem. Dodatkowo nie silił się na pocieszenie typu: wszystko będzie dobrze, które tak naprawdę jest najgorszym co może być, bo mi jest źle teraz, w tym momencie a nie w przyszłości. Tak podbudowana i mająca poczucie wsparcia przeżywam sobie ten dzień.
Mało tego, w ramach zmian noworocznych, których nie planowałam, nie robiłam postanowień napisałam wczoraj do koleżanki (kiedyś można było nazwać to przyjaźnią, ale ja psuję wszystkie relacje międzyludzkie na potęgę i kontakt się urwał), po jakichś 4 latach nieodzywania się. Jednak jak się zawezmę to potrafię milczeć ;)
I po prostu szczęka mi opadła. Moja droga K. jest w Chinach! Dalej nie mogła wyjechać chyba :D Ale, ale... to kolejna zmiana, jesteśmy umówione na spotkanie, bo teraz przylatuje na miesiąc. I spotkam się z nią. Bez kombinowania, szukania wymówek - bo tak własnie robiłam. Sama nie wiem czemu. A może wiem. Może to brak akceptowania siebie i kompleks tego co ludzie pomyślą o mnie zmieszany z moim przeświadczeniem, że albo dostaję wszystko albo nic. Przecież tak się nie da. Czas wyjść do ludzi. Najpierw do tych, których znam a później to się zobaczy. Nic nie planuję, samo wyjdzie.
Przecież ja dziwadło jestem takie. Moja druga koleżanka (K i ja i ona chodziłyśmy razem do liceum a po liceum, już na studiach też widywałyśmy się często) ma już dwójkę dzieci a ja ich nawet nie widziałam, bo nie. Rozumiecie to? Bo ja już przestaję. Może ja miałam opóźniony proces dojrzewania i teraz zaczynam dopiero myśleć jak człowiek dorosły? I teraz dopiero rozumiem, ze to że czasem odwołane spotkanie nie oznacza, że ktoś już w ogóle nie chce mieć ze mną nic do czynienia, tylko po prostu tak wyszło.
Czy ja bredzę bez ładu i składu? Tak się staram przenieść na papier swoje przemyślenia, bo jak piszę i czytam to później, to jakoś mi się to w głowie zaczyna układać. Straszne historie stają się nagle strasznymi histeriami, z których pozostaje się tylko śmiać.
Czy dzisiaj było dietetycznie. Nie. Na śniadanie (9) zjadłam pół drożdżówki z kruszonką i taką ilością lukru, że głowa boli. Na "obiad" w pracy zjadłam bułkę z szynką wędzoną (domową) i pojemnik surówki i drugą połówkę bułki (okolice 13) i na obiad (19) michę rosołu z makaronem, paprykę ze słoika, mięso z indyka i kromkę chleba z masłem. I kawałek pomelo. Jestem dobita. Za mało konkretów w ciągu dnia, za dużo jedzenia na wieczór. Dobrze, że spać jeszcze nie idę, to może mi się to trochę ułoży wszystko.
agajeszczeraz
10 stycznia 2017, 09:24też w milczeniu potrafię być konsekwentna ,żeby tak jeszcze twardzielką być w odchudzaniu :) Fajnie,że odnawiasz znajomości,mimo wszystko.... czasem nasza interpretacja sytuacji , nijak ma sie do rzeczywistości .
rinnelis
10 stycznia 2017, 19:01o dobrze by było, by konsekwencja przeniosła się na odchudzanie :) ale łatwiej zamknąć buzię i nie mówić , niż nie wkładać w nią jedzenia :)