Kolejny weekend. Miałam zaplanowane prace w ogródku i tak też było.
Najpierw 5km rowerem (wg endomondo 250kcal), później 3,5h przewalania ziemi (siałam dynie, ale najpierw motyką musiałam spulchnić ziemię, motyka razem z kijem ma jakieś 2kg, a ja machałam nią ok 3m5h - rąk nie czuję) - wg vitalii spaliłam 1700kcal (czy to możliwe????). Jest 20 a ja zjadłam wszystkiego za jakieś 1200kcal. Mega wielka masakra. A że najadłam się po 18 to teraz nie jestem już głodna. Najwyżej pójdę późno spać to zjem później serek wiejski.
No i później do domu znów 5km. ;)
Boli mnie kręgosłup, ręce i tyłek. Ręce mam pokancerowane, ale przynajmniej zasiałam te moje nieszczęsne dynie. Może urosną - normalnie to najpierw siałam do doniczek i wysadzałam wyrośnięte roślinki a w tym roku normalnie zabrakło mi czasu :)
A jak urosną to w zimie będzie dyniowa zupa curry Bo poza zupą to za dynią nie przepadam. Próbowałam już gulaszu z dyni, pieczonej dyni, makaronu z dynia i suszonymi pomidorami i nie podchodzi mi. A zupa tak.
W poniedziałek się zważę i zmierzę i zobaczymy jak będzie. Bo ogólnie to nie jest źle, ale ćwiczenia leżą - jak zwykle zresztą i mam żle rozkładam kaloryczność, ale to taki mój standard. Najpierw nie jem a wieczorem staram się jakoś z głową nadgonić. (aha, aha).