wracam jak bumerang. znów. kolejny raz. nawet nie jestem pewna, który tak naprawdę. wiem za to, że wyszło jak zwykle, że się zarzekałam ‘nigdy więcej, jest już tak dobrze’ i cóż. bo w 2013 roku schudłam w przeciągu 6 pierwszych miesięcy pobytu w UK aż 18 kilogramów. taki spadek wagi głównie był zasługą zmiany trybu siedzącego w tryb zapierdzielający – pracowałam po 10-12h dziennie sześć dni w tygodniu, pracowałam fizycznie, bo na housekeepingu i sprzątaniu na basenie, miałam basen za darmo, więc korzystałam 2-3x w tygodniu, jadłam praktycznie to samo każdego dnia, w równych odstępach czasowych. i pomimo różnego rodzaju cheatday’ów, wpadającego alkoholu, słodyczy, ulubionych pringelsów lub hamburgerów ta waga spadała w zawrotnych tempie. byłam naprawdę z siebie dumna. pierwszy raz wróciłam do domu – wszyscy znajomi byli pod wrażeniem, ale te dwa tygodnie wpłynęły na moją wagę +5, bo ciągle wychodziłam gdzieś, bo to był okres świąteczny, bo święta x2 to za dużo jednak było w stosunku do mojego codziennego, okrojonego jadłospisu. wróciłam do UK z +5kg z zamiarem zrzucenia tego w jak najszybszym czasie. ale. no właśnie ale.. zmieniłam pracę ze sprzątania na kelnerowanie i przytyłam, bo rozpieprzyły mi się dni – praca w różnych godzinach, czasem rano, czasem wieczorem, a czasem trzy dni pod rząd po 14h, bardzo różne jedzenie, czasem jedzenie, a czasem niejedzenie. i choć wciąż tak jakby pracowałam fizycznie to jednak w przeciągu 1,5 roku to, co zrzuciłam w roku poprzednim sukcesywnie mi wracało, bo nieregularnie jadłam i miałam mniej czasu oraz siły na jakiekolwiek ćwiczenia. wiedziałam, że niewiele zdziałam wciąż pracując tak samo, więc jedyne, co z czasem wtłoczyłam w tygodniowy tryb to 2x jakieś ćwiczenia, zazwyczaj z przerwami i starałam się kontrolować co jem. starałam, ważne słowo, bo napady na słono-słodkie brały mnie dosyć często.
no nic, wróciłam do Polski w październiku, mam aktualnie siedzącą pracę biurową, a w związku ze stałymi godzinami pracy powróciłam do regularnego jedzenia, do basenu, brzuszków i całej reszty. jest to mój czwarty dzień na diecie niełączenia - nie łączę węglowodanów z białkami, tylko i wyłącznie z potrawami z grupy neutralnej. jem 4 posiłki dziennie, pierwszy około 8:00-9:00, ostatni o 19:00. codziennie rano i wieczorem robię 100 brzuszków, 30 przysiadów i 10 skrętoskłonów poziomych, do tego 3x/tyg basen wymiennie na bieganie w zależności od pogody. a zatem liczę, że dzisiejszy dzień jest tym moim czwartym z nowych pierwszych, wracam do notowania tych wszystkich pierdół skoro mam na to sporo czasu.
a zatem – witaj w domu, O.
do zrzucenia znów prawie połowa, trzymajcie kciuki.
roogirl
13 stycznia 2016, 18:07Jasne, że trzymamy :)
.daydream.
13 stycznia 2016, 17:31Trzymam kciuki, żeby tym razem była to zmiana na stałe ;) Powodzenia
Niesia92
13 stycznia 2016, 17:27Czas wielkich powrotów! Przechodziłam przez to samo z tą różnicą, że u mnie było to 40 kg... Ale walczymy, uda się. :)