Jest 22.20, czekam aż mąż z pracy wróci; młodego już uśpiłam i doszłam do wniosku, że może coś mądrego, albo niekoniecznie. Zastanawiam się nad tym całym odchudzaniem; pewnie, że chciałabym, żeby na wadze było mniej, ale nie wiem czy moja psycha to zniesie. W 2014 roku urodziłam syna i wówczas przeżywałam prawdziwy kryzys, bo ważyłam aż 112 kg i udało mi się zjechać do 93, ale teraz na wadze jest 97- czyli znowu 4 kg w plecy. Brakuje mi albo chęci albo samozaparcia; najgorsze jest to, że wiem, że ja mogę to zrobić i pamiętam jaką frajdę sprawiały mi ćwiczenia przez te parę minut dziennie ( i to wcale nie była Pani Ewa Chodakowska, która ćwiczenia ma niezłe, ale mi stawy nie wytrzymywały, z powodu masy, jaką nosiłam)- polecam Wam -
Wiem, że jest tu sporo osób, które z różnych powodów, bardziej lub mniej osobistych; bardziej lub mniej tragicznych stały się "grube:, bądź były grube a potem grubsze. Mi rodzice zafundowali jazdę w latach 2014/2015 i po prostu musiałam dać sobie spokój z sobą a opiekować się wszystkimi na około. Ciągle mi wpajali, że warto być altruistką, ale g*wno prawda, jak nie zawalczysz o siebie- nie masz nic, łącznie z szacunkiem do swojej osoby. Bezsilność rodzi gniew. Skrywany gniew rodzi frustrację, a to już krok do depresji. Normalnie tak mi wszystko "zwisa", że aż mnie to przeraża. Z dziewczyny średnio rozrywkowej stałam się domoholiczką, której nie cieszy nic. Stoczyłam się psychicznie i fizycznie. W lustrze widzę wieloryba, ale nic z tym nie robię. Może pora poszukać wsparcia? Np w serwisie diety.interia? Czas coś zacząć. Tylko ........ czemu znowu tak samo? od nowego roku, od jutra, ale czemu k*rde nie od dziś, teraz? Czemu mój mózg jest tak zdeterminowany, żebym tylko myślała o czymś o czym nie mogę? Myślenie o diecie wyzwala we mnie negatywne nastawienie. Ale przecież znam to, wiem, że to jest dobre, ale..... Mam dość siebie.