Ot, tak po prostu zleciało, dziś tak sobie uświadomiłam, ileż to czasu minęło. A także miesiąc i 4 dni diety, nie bez wpadek, ale postęp jest. Co do %, to nie powiem, że nie jestem uzależniona, bo jestem, to fakt, aleee... był to też dla mnie środek do osiągnięcia hm, "celu". Bo ze mną tak było, odkąd pamiętam. Kiedyś nie miałam nic (w dzieciństwie brak prądu w domu, gazu, pieniędzy na ubrania, chleb...). A potem, jak już coś miałam, to uważałam, że nie zasługuję i, świadomie, bądź nie, robiłam wszystko, żeby to zniszczyć. I tak było, z moim wykształceniem, firmą, którą miałam, efektami pierwszej diety... Alkohol miał zniszczyć wszystko. Miałam stracić pracę, a co za tym idzie, wynajmowane mieszkanie, rodzinę i wylądować na ulicy. I kiedy prawie mi się udało, dotarło do mnie, że tym razem wcale nie chcę, żeby to tak wyszło. Przede wszystkim, dla rodziny i dla... siebie. Nie dam się.
Aha, jeszcze dzisiejsze jedzonko:
Śniadanie: sałatka- mix sałat 200g, oliwki czarne 70g, dymka 50g, pomidor 150g, ser feta 135g, oliwa z oliwek 30 ml, zioła prowansalskie (753 kcal)
Obiad: krem z dyni 400g, mięso z kurczaka 200g (336 kcal)
Przekąska: twarożek domowy grani Piątnica 150g (135 kcal)
Kolacja: dwa tosty pełnoziarniste 70g z domową pastą z makreli 100g (535 kcal)
Razem: 1759 kcal B: 80g T:126g W: 80g
Mało węgli, to dobrze, ale białka też, a to już gorzej, wrrr...
justi_cb
21 stycznia 2020, 06:31Dobrze, że doszłaś do takich wniosków i robisz coś żeby bylo lepiej :) trzymam za Ciebie kciuki i życzę sukcesów na każdej płaszczyźnie!
PustynnaRoza
21 stycznia 2020, 09:33Dziękuję bardzo! Wszystkiego dobrego dla Ciebie, pozdrawiam.