Wracam jak córka marnotrawna. Bardzo marnotrawna. Nie było mnie tu prawie przez rok. Co się zmieniło? Zamiast zobaczyć wreszcie wymarzoną szóstkę z przodu, zdecydowanie bliżej mi do ósemki. Waga: 78 kg ciągnie się za mną od kilku miesięcy i na razie nic nie działa. Żeby było zabawniej (choć wcale nie jest!) centymetrów przybyło mi tylko od brzucha w dół. Talia i wzwyż te same wymiary co rok temu. Dołujące. Czemu to nigdy nie chce iść w cycki????
Dałam ciała przez ten rok. Nie, żebym sobie zupełnie odpuściła. Walczyłam, ale bezskutecznie. Prawdopodobnie mam insulinooporność (wskaźnik HOMA ponad 5, ale badanie zrobiła mi babka dopiero po wypiciu glukozy, na czczo nie chciała zbadać poziomu insuliny) i stąd problemy ze zrzuceniem nadbagażu. Ale mojej winy też w tym bardzo dużo i dobrze o tym wiem. Muszę powtórzyć badanie krwi, bo pani laborantka dała ciała (lekarz już zapowiedział, że ja ochrzani). Odmówiła mi wykonania badania, bo według niej takiego nie ma. I muszę iść je powtórzyć gdzie indziej, bo zrobiła mi tylko część. Ale 2 siniaki na pamiątkę zostawiła.
Za półtora miesiąca komunia syna. Chciałam wyglądać ładnie i szczupło. Walka z czasem trwa, a waga ani drgnie. W styczniu dobiłam do 80 kg, ale udało mi się wrócić do 78. Sukces? Nie sądzę. Raczej porażka na całej linii, że zarejestrowałam się tu z wagą 64 kg, żeby schudnąć i po kilku latach walki dobiłam do 78 kg. Teraz te 64 kg to niedoścignione marzenie!
Ale to moja wina. Jem za dużo, za często i o zbyt późnych godzinach. Zajadam smutki (a tych u mnie sporo) i mało się ruszam (czyt. praktycznie wcale). Dwa tygodnie temu miałam mieć wreszcie wizytę w poradni zaburzeń metabolicznych (moja siostra je tak jak ja, ma trójkę dzieci i jest chuda jak niteczka!!!, więc coś ze mną nie tak). Wizyta przełożona na połowę kwietnia. Czyli nadal czekam.
Póki co, muszę zrobić cokolwiek, żeby waga zaczęła spadać. Od stycznia ani drgnie. Od wczoraj chciałam wrócić do zupkowania, ale pokonały nie pierogi leniwe. Do obiadu się świetnie trzymałam. Podając obiad rodzinie, poległam :( Mam nadzieję, że dzisiaj pójdzie mi znacznie lepiej. Z drugiej strony, konieczność odmawiania sobie normalnego jedzenia jest dla mnie torturą. Czuję się chodzącą porażką....
maladzeni
30 marca 2019, 14:52Zapewne Twoim podstawowym błędem jest myślenie „wszystko albo nic”. Czyli jesteś na mega zdrowej duecie, odmawiasz sobie normalnego obiadu, kawałka czekolady, a potem z językiem na wierzchu obserwujesz, jak zajadają się pysznościami domownicy, a Tobie chce się płakać, bo Ty nie możesz. Ile tak się da wytrzymać? Nawet człowiek z mega silna wola nie da rady na dłuższa metę, bo to skończy się zaburzeniami odżywiania. Daj na luz, przestań dietowac i objadać sie na zmianę, poprostu MZ , więcej ruchu i schudniesz. To czysta matematyka :-) ja tez miałam insulinoopornośc i PCOS. Zrzucalam na to moje problemy z waga. Niestety nie w tym był problem, a w mojej głowie :-)
Pulherina
30 marca 2019, 22:58To prawda. Mam tak ze wszystkim w życiu :) Czas to zmienić.
YunShi
30 marca 2019, 09:46Tak jak wcześniejszy komentarz, zacznij od najprostszych rzeczy. Zacznij po prostu zdrowiej jeść, albo na początek chociaż zrezygnuj ze słodyczy, napoi, słodzenia kawy jeśli pijesz itp. Mi sama rezygnacja z jakichkolwiek słodyczy pozwoliła schudnąć kilka kg, potem zaczęłam jeść zdrowiej, potem dopiero liczyć dokładniej kalorie itd. Wszelkie wymyśle diety nie są do utrzymania na dłuższą metę i będą Cię tylko frustrować.
Pulherina
30 marca 2019, 23:01Niestety, taki próby już tez robiłam i nigdy nic nie schudłam. To frustruje i zniechęca do dalszych starań. Przez półtora roku nie słodziłam herbaty (kawy w zasadzie nie pijam). A słodziłam całe życie i to sporo, bo nawet 3 łyżeczki. Po półtora roku nic mi nie ubyło na wadze. Niestety, wróciłam do słodzenia, bo najbardziej lubię herbatę z cytryną, a tej nie wypiję bez cukru. Słodyczy prawie nie jadam. Muszę się za to zdecydowanie więcej ruszać.
YunShi
31 marca 2019, 11:01Mimo wszystko polecam policzyć zapotrzebowanie i spróbować jeść rozsądnie i liczyć chociażby kalorie. "Słodyczy prawie nie jadam" często jest właśnie zgubnym myśleniem. O ile nie jesteś poważnie chora, to nie utyjesz z powietrza, jest gdzieś przyczyna i pewnie to prawie nie jadanie słodyczy między innymi.
snowflake_88
30 marca 2019, 09:00A nie lepiej zrobić to raz a dobrze, czyt. zdrowo? Przejrzałam na szybko Twoje poprzednie wpisy i jesteś takim klasycznym przykładem kobiety, która chwyta się jakichś niemądrych diet i zamiast chudnąć jest coraz grubsza. To błędne koło, a do tego sprzyja między innymi insulinooporności, bo organizm totalnie wariuje przez ciągłe zmiany. Jedynym zdrowym, trwałym i skutecznym sposobem na schudniecie jest zdrowa, zbilansowana dieta z niewielkim deficytem kalorycznym, bo tylko taką da się utrzymać przez całe życie, nie tracąc przy tym zdrowia. Nie da się być cały czas na zupach. Sama przyznałaś że to dla Ciebie tortura, więc co będzie później? Staniesz się prędzej czy później chodzącą frustracją, a stąd tylko o krok do rzucenia się na lodówkę.
Pulherina
30 marca 2019, 23:03No i niestety tak to u mnie wygląda od lat. Niestety, rodzina ze swoimi komentarzami nie pomaga. Nie lubię siebie. To też nie pomaga. Liczenie kalorii też już przerabiałam. Trochę schudłam, nie była głodna, jadłam różne smaczne rzeczy, ale zabrakło potem czasu i samodyscypliny. Zupy nie są złe, bo skuteczne i szybko się chudnie. Tylko najpierw moja głowa musi się znowu na nie przestawić :)