Jestem w tragicznym punkcie. Tyje, motywacji brak. Gdzieś się zaszyła i to bardzo dobrze. Jeszcze nie dawno potrafiłam żyć bez słodyczy, kawę ograniczyłam do jednej dziennie. Nie jadałam tych śmieci - bynajmniej sporadycznie. Teraz? Teraz jadam sporadycznie zdrowe jedzenie. Nie wiem co się ze mną dzieję. Stanęłam, cofam się. Brak umiejętności samoorganizacji, bycia konsekwentnym jest moją piętą Achillesową. Termin? Obietnice? jestem nierzetelna! Fuck! Chcę, coś ustalam - a za chwilę cukierek, przecież tylko jeden. Do niego dołącza kolejny. Nie potrafię bez nich żyć. Kawa przestała mi już smakować nawet, w sumie te słodycze też smakują okropnie. Jednak nie potrafię się z nimi rozstać. A brzuszek rośnie. Lustro ukazuje to czego widzieć nie chce. Podejmuje próby, rzucam słowne deklaracje i tyle. Nawet najłatwiejsze postanowienia nie są przeze mnie realizowane.
A jednak spróbuje kolejny raz - kolejny kroczek. Bez zasłaniania się kolejnymi dennymi wymówkami.
PandaEatsYou
29 listopada 2017, 13:45Niestety, ale tak to już jest z motywacją. Chyba nie da się być zmotywowanym przez cały czas. Znasz swoje cele i możliwości, nie bierz nic nas wyraz ciężkiego do spełnienia i po malutki do przodu :)
ksica2304
29 listopada 2017, 13:17ja też dużo razy podchodziłam do diety jednak najpierw musiałam się psychicznie do niej nastawić dlatego teraz jest mi trochę łatwiej :) nie poddawaj się powodzenia :)
agazur57
29 listopada 2017, 12:39Dlatego nie podjadam. Zaczyna się od 1 kostki czekolady, jednego orzeszka, a kończy się na całej tabliczce lub paczce.