A więc po długiej przerwie, błogim lenistwie wracam znowu do gry. Pod koniec kwietnia koleżanka chciała abym przesłała jej swoje aktualne zdjęcia. Powiem tragedia. Wszystko stoi w miejscu. Może nawet przybyło trochę, ale nie dużo. Wstyd się zrobiło mi, że tak bardzo brak mi motywacji. I wtedy no właśnie - wpadłam na głupie zobowiązanie. Jeśli na początku czerwca moje wyniki będą dalej takie same bądź o zgrozo większe to OGOLĘ się na łyso.
Tak - właśnie założyłam tym sposobem sobie pętle na szyję. W sumie to mam krótkie włosy. I nawet je lubię. A nawet powiem, że czuję się w nich bardzo dobrze. Na dodatek w czerwcu mam spotkanie klasowe. A więc - nie wypada przyjść ogolonym na łyso.
W ten oto sposób zaczęłam ćwiczyć. Znowu skalpel II. Wymiary spisałam. Leżą w notesie. Zdjęcia również zrobione. Oczywiście miałam zacząć ćwiczyć 1 maja, ale w ten dzień zaliczyliśmy wycieczkę i przez 3 godziny chodziliśmy sobie po skamieniałym miasteczku w Ciężkowicach. 3 maja trening zaliczyłam. Jeju umierałam przez 3 dni. 6 maja - kolejny trening odhaczony. Na dodatek odkryłam pyszne lekkie jedzonko - świeży szpinak, jajko ugotowane i pomidorek, do tego szczypta soli. Lepszego połączenia nie jadłam. 9 maja znowu trening zaliczony. I kolejny dzisiaj. Wczoraj miałam możliwość zważyć się u koleżanki - waga wskazała 71,8 kg. Mój mały sukces. Ponieważ ostatnim razem wskazała aż 75 kg u niej. Mam nadzieję, że wytrwam :)
Trzymajcie kciuki.
Miłego dnia :)