Wczoraj był w Polsce dzień matki. Z tej okazji zrobiłam sobie prezent i nie stawałam na wagę! I poryczałam się z nerwów, bo pobudka była po 5. (Boże, chroń - zaczęło się. Festiwal wkurwienia i zmęczenia rozpoczęty🤡)
Ogólnie wszyscy w tym dniu zaczęli wrzucać zdjęcia swoich dzieci, jakoś tak nie wiem czemu. Ja się czuję jakbym codziennie miała taki "dzień matki". Codziennie od 24 grudnia 2021. Laurek pewnie codziennie dostawać nie będę, ale co mi tam. Teraz codziennie po milion razy słyszę MAMA - więc bez kitu, to naprawdę wszystkie dni mamy są.
Piszę to i się wzruszam. Jestem wdzięczna każdego dnia (oczywiście jak Młoda już pójdzie spać) za to, że budzą mnie przytulasy, mamrotanie i całusy. Za kopanie w nocy, za każde marudzenie w ciągu dnia, za to że czasami nie mam siły. Za to że jak są gile to się martwię, że przeżywam każdy najmniejszy upadek, pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwszy śmiech. Gdy jest ciężko za dnia to mam dość, czasem chcę pobyć sama, ale jak ona już zasypia to tęsknię. Nie potrzebuję prezentów ani niczego, choć i tak mam zamiar sobie sama sprawić, żeby samą siebie nagrodzić za wydanie na świat tego małego cudu.
Przyznaję się bez bicia. Podjadłam sobie wczoraj. Uraczyłam się paroma orzechami nerkowca i paroma chrupkami kukurydzianymi. Rozpusta normalnie!
Rano pojechaliśmy na zakupy, potem mąż do pracy a ja z Młodą w domu. Nic szczególnego się nie działo prócz tego że posprzątalam sypialnię i jej pokój. I trochę prania zrobiłam.
Dzisiejszy dzień przyniósł za to zbawienie ze strony męża i dał mi pospać dłużej. Później w ramach podziękowania ja odesłalam do łóżka jego, żeby też mógł odpocząć, bo znowu pobudka była szybko. Tak jak mówiłam, jesteśmy rozpieszczeni jak dziadowski bicz przez nasze dziecko, dlatego tak źle znosimy to że znów trzeba wstawać wcześnie.
Później ważenie - waga stoi jak zaklęta. 99.0 jak w mordę strzelił. Przynajmniej tyle, że nie więcej. Może to te orzechy, a może to że zwiększyłam sobie kaloryczność - nie wiem.
Kurier zrobił mi przysługę i zostawił awizo zamiast zadzwonić domofonem. Można, czemu nie.
Więc jak Młoda się obudziła o 13 to z językiem na brodzie poleciałam z nią na pocztę. O 14 zamykali. Zdążyłam.
Przyszedł mój ukochany tusz do rzęs i podkład do testowania. Oczywiście już pierwszy mini test zrobiony. Pierwsze spostrzeżenia - BOŻE STARZEJĘ SIĘ. Rozszerzyły mi się pory. Oczywiście nie byłam pewna co to, ale na poprzednim podkładzie zobaczyłam napis PORELESS więc wygooglowałam jak te pory wyglądają i o co z tym chodzi. A drugie, to że idealnie dobrałam kolor w ciemno. Podkład po godzinie wyglądał dobrze. Na nosie po jakimś czasie zrobiło się tak o, ale do przeżycia. Chyba jednak zostaniemy przy FIT ME w tubce. Ostatnia szansa to powrót do REVLONu którego używałam w liceum. Był dość ciężki, ale miał świetne krycie. Aktualnie stosuję znacznie delikatniejsze, ale nie powiem, tamten efekt też lubiłam.
Mąż miał wrócić dziś o 19 z pracy. Jest 20:11 a on odpisał mi że inni mają problemy i muszą czekać bo jak skończą je naprawiać to trzeba testować znowu. Oczywiście nie wraca, więc kolejny cały dzień siedzę sama.
Przykro, bo stęskniłam się za nim. I potrzebuję pogadać. Cały dobry nastrój właśnie ze mnie uleciał.
Serial już prawie skończyłam, więc trzeba szukać nowego.
Do wakacji zostało 20 dni.