Dzisiejszy poranek był kolejnym z serii - level hard.
Nadal nie jestem wyspana. Całe szczęście jeszcze tylko dwa dni i będę mogła chodzić spać o ludzkich godzinach (albo przynajmniej się oszukiwać że będę)
Dziś rano waga pokazała 98,8 - ale za trzecim razem pokazała 99,0 i tak w sumie tak uzupełniłam pomiar. Zawsze sprawdzam kilka razy z różnym ustawieniem wagi na podłodze, tak na wszelki wypadek jakby młoda dzień wcześniej ją przesuwała. W każdym razie wolę zaokrąglać w górę niż w dół i później się smucić. Ogólnie trochę jej dziś odbiło bo mężowi też pokazywała różne wyniki, ale jakoś nie przejmuję się tym zbytnio. Lecimy dalej.
Z samego rana oczywiście pognałam do dentysty. Strasznie się stresowałam. Na szczęście okazało się że całkiem niepotrzebnie. Pani na recepcji mówiła świetnym angielskim, doktor mówił po polsku. Wszyscy byli mega mili. Fajnie! Z moją paszczą jednak nie jest tak źle jak myślałam, ale przed samym urlopem czeka mnie jakieś profesjonalne czyszczenie za 120e które trwa godzinę. Aż się boję co będą mi w tej gębie robić, bo nigdy wcześniej nie miałam robionego takiego "zabiegu". Ciekawe. O ile zęby mi po tym nie odpadną to git. Zobaczymy! Dostałam też skierowanie na usunięcie wszystkich 8mek. Dwie na dole już wychodzą, jedna niesamowicie mnie irytuje bo cały czas mi coś w tą dziurwę wchodzi. Jestem umówiona na 28.07 czyli idealnie po powrocie z wakacji. Ogólnie leżą jakoś dziwnie i tylko przeszkadzają, więc muszą zrobić out bo mogę mieć przez nie problemy.
Niech wylatują. Nie będę tęsknić.
Dziś zmotywowałam się na tyle by zrobić na dwa dni obiad i kolację na jutro. Jestem też w trakcie robienia lunchu. To wyczyn tego tygodnia, serio. Bo wszystkie poprzednie dni zdychałam i nie miałam siły się za to zabrać. Tym razem taktycznie Młodą zajęłam arbuzem, a sama wzięłam się do roboty. Brawo ja! Śniadanie zostawiam mężowi a drugie to kanapki więc na luzie mogę ogarnąć to jutro. Jak tak dobrze mi idzie to po ogarnięciu jadłospisu na przyszły tydzień wezmę się trochę za sprzątanie bo jutro z rana musimy jechać na zakupy z racji tego że mąż ma pracującą sobotę.
Boże, mam takie grube plany a to już 20:30.. A na zewnątrz słoneczko świeci i pogoda jak w środku dnia. Szok.
Słucham sobie muzyczki i mam taki dobry humor! Aż sama nie mogę w to uwierzyć. Ostatnimi czasy ciężko u mnie o takie euforyczne epizody 🤪
Tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wysryw i uciekam wprowadzać zmiany w diecie. A tak w ogóle to już 3 tydzień z rzędu wprowadzam zmianę w kaloryczności a oni mi jej nie zmieniają nadal! Więc sama sobie coś tam dodaje według uznania ale nie powiem, lekko mnie to zaczęło irytować. Chyba wreszcie napiszę do nich w tej sprawie.
Ahooooj!