Pierwszy dzień za mną. Śniadanie w porządku, drugie śniadanie fajne (koktajl), obiad trochę mdły, bo dałam za mało przypraw, ale bardzo sycący. W drodze do domu, w pociągu, mała przekąska, a potem kolacja - pyszna! Ponieważ mój dzień jest bardzo długi (wstaję chwilę po 4 rano), około 21 poczułam głód... Pozwoliłam sobie tylko na jabłko, dwa orzechy włoskie i popiłam miętą. Coś tam w brzuchu jest, ale bez przesady :)
Po pracy pojechałam do S. - to mój najbliższy przyjaciel. Oboje uwielbiamy jeść. Jakie on robi sosiki! ;) Wie, że próbuję schudnąć (sam też ma nieco za dużo kilogramów) i trochę się ze mną droczy. Przywiozłam mu dzisiaj cały swój zapas cukierków typu michałki. Częstował, ale - oparłam się! Ja jadłam swoją kolację, a on - jajecznicę z kiełbaską i cebulą... Wiecie, jak to pachniało?! Obłędnie! Ale wytrzymałam, a potem nawet zapomniałam i taka jestem z siebie dumna :) Jeden dzień - ale duma jest. I trochę więcej wiary w to, ze dam radę przez kolejne dni i tygodnie. A przecież idą święta! Mcie jakiś pomysł, jak sobie z nimi poradzić? Dla mnie kłopotliwa będzie niedziela - jadę do rodziców na obiad. Może po prostu zjeść mniej, a pozostałe posiłki wg własnej rozpiski? To chyba najrozsądniejsza opcja.
Jutro mam już wolne, zamierzam zrobić zakupy na kilka kolejnych dni, do wtorku włącznie, kiedy wracam do pracy, i chcę trochę pomaszerować. I tak planuję spacer do sklepu, gdzie czekają na mnie kupione online buty, więc mam motywację :D