Sobota
rozpoczęta pobudką
o 4 nad ranem,
a to daltego że do pracy musiałam iść.
A jeszcze daleko muszę dojechać,
ponad godzinka drogi samochodem.
To inna praca niż ta co na codzień chodzę,
potrzebowali akurat ludzi i nie było chętnych
więc poszłam.
Pracę dopiero skączyłam po 15,
czułam się wyrąbana jak
koń po westernie.
Naźwigałam się co nie miara.
Na dodatek dwóch ludzi nie dojechało do pracy
i brakowało do obsługiwania maszyn.
Więć latałam jak głupia w te i wefte.
JAk wyszłam na pierwszą przerwę
byłam cała oblana potem,
spalonych kalori też na pewno mało nie było.
Po skończonej pracy wróciłam do domku,
Mężyk przygotował grillka.
Królowały same chudziutkie mięsko,
dzień wcześniej zamarynowane przeze mnie.
do tego sałateczki...
Małe drineczki też wleciały do rączki,
przyznaję sie bez bicia ;-)
colorovax3
8 lipca 2013, 13:16Oj należy Ci sie po ciezkiej pracy!;D
therock
7 lipca 2013, 22:11takiego chudego grilka to i ja bym poprosiła:)