Wczorajszy dzień nie należy do udanych.Z rana pobudka,dzwonił telefon.Ruszyłam pupę ledwo z łóżka już kolejny telefon...od siostry,że przyjedzie po mnie za 20 minut.To czym prędzej wskoczyłam w ciuchy,nawet makijażu nie zdążyłam zrobić.Ubrana już w płaszcz wychodzę z klatki schodowej mojego bloku......i klops, przypomniało mi się że zapomniałam kluczyka do prądu i z powrotem do domu.A w domu sami wiecie jak wparowałam to wszystko do góry nogami przewróciłam ale nie mogłam znaleźć. W końcu dzwonie do siostry i mówię jedź sama bo nie mogę znaleźć. Kończę rozmowę, patrzę kluczyk leży pod sterta papierów.On sobie leżał i się śmiał,a ja jak głupia szukałam go.Złapałam za kluczyk i w biegu zamknęłam dom i pognałam do samochodu siostry,na szczęście czekali za mną.Synek siostry już oczywiście zniecierpliwiony i zaczął marudzić,ale zabawiałam go cala drogę i przestał marudzić.Gdy dojechaliśmy do miasta to pozałatwiawszy swoje sprawy i drobne zakupy,ale w połowie tego całego załatwiania,zepsuł mi się zamek w kozaku i nie mogłam iść. Kozaki mam wysokie ,aż do kolana. Cały ten materiał mi wisiał nie mogłam iść.Musiałam trzymać go ręką i schyloną szłam....Wyobraźcie sobie, że tak latałam z rozwalonym butem,część buta ciągłam po śniegu,już nie powiem,że nogi zmarzły i śnieg mi powpadał do środka. Ludzie patrzyli jak kuleje z rozwalonym butem,czułam się w centrum zainteresowania.W czasie tego całego zamieszania pomyślałam,że może kupie jakieś buty,żebym jakoś mogła chodzić,ale że ja w małym miasteczku mieszkam to są u mnie tylko 2 obuwnicze na krzyż.Spodobały mi się buty,już chce kupować,ale się okazało,że nie ma dla mnie rozmiaru.No powiedźcie sami,szlak by was nie trafił.Myślałam,że tam oszaleje.To dawaj poleciałam do pasmanterii i kupiłam parę agrafek i jakoś pospinałam,żeby byle dojść i załatwić resztę spraw.Śmiesznie wyglądałam,ale cóż jakoś musiałam sobie poradzić.Po załatwiałam wszystko i jak zmierzaliśmy już do domu,agrafki mi się pogubiły i na nowo ciąg łam buta za sobą....Jak już wylądowaliśmy w domu mojej siostry rzuciłam buty w kąt i zaczęłam szykować herbatę bo usychałam z pragnienia i coś do jedzenia.Później dzwoniłam do męża, żeby koło 8 wieczorem po mnie przyjechał bo nie mam jak wrócić do domu.Dlatego tak późno bo opiekowałam się siostrzeńcem.Na wieczór mężyk po mnie przyjechał i nawet buciki mi inne przywiózł ;-) Byłam happy,że nie muszę się męczyć z tymi rozwalonymi kozakami...masakra
Moje menu:
I Śniadanie: brak
II Śniadanie: brak
Obiad: Paluszki rybne
Makaron na zimno w postaci sałatki
2 czekoladki w kształcie króliczka
Kolacja:4 sucharki z szynką
Ćwiczeń niestety nie było.Tylko bieganie za siostrzeńcem i ganianie i załatwianie spraw.
Tak wiem skusiłam się na czekoladki,ale wczoraj miałam taki piekielny dzień i byłam zła na cały świat,że mam takiego pecha.W ramach rekompensaty za trudny dzień pozwoliłam sobie na 2 czekoladki ;-)
A o to mój nieszczęsny rozwalony but...
Będzie trzeba pomyśleć o nowych bucikach ;-)
ojtajolunia
25 stycznia 2013, 16:19Czyli wczoraj był twój "13" ;)
hayley1997
25 stycznia 2013, 16:08Oj znam ten problem z butami niestety :( Faktycznie trochę pechowy był ten dzień, ale następny będzie lepszy :]
19stka
25 stycznia 2013, 15:15wow! Twój wpis robi wrażenie. Lubię takie zamotane dni gdy coś się dzieje. ładnie to wszystko opisałaś ;-D
aurinzu
25 stycznia 2013, 14:51oj zwariowany dzień za Tobą :)) mało zjadłaś no ale czasami są takied ni, że nie ma się na nic czasu :)))) no i miłego przymierzania butów w sklepach :) nienawidze tego równie bardzo jak przymierzania spodni :P.