[wtorek 11 listopada]
Dochodzą mnie słuchy o tym co dzieje się w Warszawie. Myślę o chłopaczkach z Wrocławia, z karkami większymi od mojego zadka, z dwiema wytatuowanymi ósemkami na karku, szukających zaczepki i pretekstu by spuścić łomot komukolwiek.
Myślę o mojej awersji do tłumu i krzywię się na myśl pełnego pociągu, wrzeszczących i ciągle jedzących ludzi. Stawiam na drugiej szali moją awersję do rannego wstawania. Ludzie jednak są gorsi.
[środa 12 listopada, 5 rano]
Budzi mnie skrzypienie schodów. Kto do diabła snuje się po domu w środku nocy?! Nagle spływa olśnienie. Nie, nie, nie! Zaciskam oczy coraz mocniej i próbuję zaklinać rzeczywistość. Nie może być jeszcze rano!
Niestety jest.
Pogodziwszy się ze swoim losem i przeklinając w duszy moją wcześniejszą decyzję (bo w sumie kto by się tam bał nazioli i komu przeszkadzaliby ludzie przeżuwający woniejące bułki z kiełbasą?) powoli stawiam nogi na podłodze. Chłód wybudza mnie z letargu.
Szybki prysznic, kawa, wyjątkowo szybkie pakowanie i już siedzę w pociągu. Jest jeszcze całkiem ciemno. Pomijając pana maszynistę i panią kierowniczkę pociągu jestem sama. Lokomotywa lekko jęcząc, powoli ciągnie skład do Wrocławia.
Równie powoli i leniwie świat budzi się do życia. Jest tuż przed świtem, za oknem powoli zarysowuje się ciemnogranatowa linia gór. Jest pięknie, cicho i spokojnie.
W słuchawkach słyszę pana Bajora, który wyśpiewuje mi, że życie to jeden haust.
I tak sobie myślę - na co ja marnuję tyle czasu? Dlaczego wiele rzeczy odkładam na później? Dlaczego przykładam aż tyle uwagi do całkowicie nieistotnych spraw?
Postanawiam ograniczyć siedzenie przed monitorem do pracy, porannej prasówki i czasem wyświetlania filmów. Czas rozruszać swój analogowy świat.
Może nie jest to żadne odkrycie ale czas przelatuje nam przez palce. A my go tak bardzo próbujemy zabijać kiedy on zabija nas.
Od 1,5 tygodnia mam więcej czasu dla siebie, lepiej się wysypiam, więcej ćwiczę, mam więcej czasu dla mężczyzny, kota i znajomych.
Po tym krótkim odwyku wracam. Ale w umiarkowanej formie :)
A! I postanowiłam aż tak nie przejmować się moim zadko-brzuchem ;) Postanowiłam, że chudnięcie nie może być na pierwszym planie. Bo i tak jestem fajna nawet z kilkoma kilogramami na plusie :)
W najbliższych dniach skonstruuję wpis mniej retrospektywny a bardziej bieżący ;)
Mileczna
27 listopada 2014, 15:22wyjełaś mi myśli z głowy!!!! czas przestać odkładac życie na później ,bo nie ma żadnego później ...nawet jeśli zadko-brzuch ciagle nie taki wymarzony :)))) ja 4 miesiące temu po 4 latach "nie mania" telewizora przypadkowo otrzymałam taki "dar od losu" i to jakies przekleństwo jest ....zaczęłam oglądać tak jakbym w życiu na oczy nie widziała tekiego cuda - teraz jestem na odwyku :)
Kenzo1976
23 listopada 2014, 21:15Czas ucieka szalenie ... wiem coś o tym . POZDRAWIAM !