Zaczął się długi weekend. Jak większość Polaków postanowiłam udać się na wycieczkę w ramach ucieczki od zgiełku wielkiego miasta.
Bo choć kocham tramwaje stukające o poranku po torach, choć kocham pędzących ludzi wiecznie skrzywionych, smutnych i szarych, choć kocham mieszające się dwa światy: intensywnego centrum i spokojnych parków, choć kocham to wszytko czasem potrzebuję złapać oddech.
Pakuję małą, czerwoną walizeczkę i biegnę na pociąg. Wchodzę na peron i czuję wszystkimi zmysłami, że to był nie najlepszy pomysł. Wręcz, że był to bardzo zły pomysł.
Jednak postanawiam nie cofać już swojej decyzji, wszak czym jest 3h męczarni w porównaniu z 3 dniami spokoju? Wytrzymam. Wytrzymam. Wytrzymam.
Nerwy puszczają mi już kiedy słyszę zapowiedź wtaczającego się na tor pociągu.
W ludziach słyszących ten głos monotonny i niezbyt wyraźny budzi się zwierz. I instynkt walki o przetrwanie.
Pociąg się wtacza powoli a ludzie na peronie szybko zajmują pozycję. Rozpychają się łokciami, walizkami, krzyczą na siebie. Cud to zaiste, że nikt w tej walce nie ginie.
Stoję nieopodal i przyglądam się temu z uśmiechem.
Przygarbione staruszki nagle prostują się jak struny i wpychają się do pociągu nim ktokolwiek zdąży z niego wysiąść ciągnąc za sobą walizki większe od nich samych i przejeżdżając współpasażerom po palcach i obijając im kolana.
Kiedy wszyscy zajęli już (bardziej lub mniej dogodne) miejsca a pociąg rusza, zaczyna się zbiorowe przetrzepywanie tobołków w poszukiwaniu jedzenia. Oczywiście im bardziej aromatyczne tym lepiej. Wszak zwierzęcy instynkt podpowiada, że należy zaznaczyć terytorium.
I tak wyczuwam bułki z kiełbasą, chipsy kebabowe a nawet obserwuję jak niektórym spada sos z hamburgera prosto na siedzenie.
Po 30 minutach, kiedy większość już się pożywiła następuje moment na szalone rozmowy o życiu. O lekarzach, o wykładowcach i studentach, o polityce, o tym jak złe jest PKP. Ogólnie wielogłos narzekający. I nawet słuchawki nie zawsze pomagają.
Po kolejnych 30 min kiedy wyświechtane frazy malkontentów zaczynają się powtarzać a sami zainteresowani zaczynają ziewać następuje zbiorowy sen. Ten śpi na popielniczkę, ten na glonojada.
Zaskakujące jak w swej różnorodności w pociągach ludzie upodabniają się do siebie.
W końcu dojeżdżam. Cudem wybijam się na prowadzenie kolumny wychodzącej i czmycham do samochodu. I tak po ponad 3h w końcu mam swoją odskocznię.
Mogę się wyciszyć. Siadam na tarasie i obserwuję gwiazdy i księżyc. Niesamowite ile daje światła! I wiem, że było warto.
Grzejąc się przy kominku i pijąc grzane wino wiem, że było warto.
Ćwicząc na osłoniętym żywopłotem podwórku wiem, że było warto.
Spacerując po górach i zdobywając szczyt za szczytem wiem, że było warto.
Pijąc piwo na punkcie widokowym, z piękną panoramą gór wiem, że było warto.
Tylko na myśl o pociągu jakoś tak żyć się odechciewa.
czarnaOwca2014
11 listopada 2014, 12:36Oj dawno nie jeździłam pociągami :D Może to lepiej dla mnie jak widzę :D Pomyśl że to tylko 3 h jazdy :P
Neptunianka
10 listopada 2014, 08:46Pociągi mają swoją magię, ale nie kiedy pół polski nagle ich zaczyna używać :)
magnolia1981
9 listopada 2014, 19:42Gdzie Ci sie tak pieknie odpoczywa?
izabela19681
9 listopada 2014, 13:59Póki co nie myśl o powrocie tylko napawaj się górami. Ja nie lubię jeździć pociągami, gdyż boję się, że przy wsiadaniu/wysiadaniu wpadnę w ta dziurę między schodami a peronem he,he,he Sama jakoś wskoczę i wyskoczę z pociągu, ale z walizką nie wyobrażam sobie wsiadania.