Środa, wreszcie.
Wydostałam się z zajęć. Wracam zatłoczonym tramwajem i - zawieszając wzrok gdzieś między okularami a najnowszym numerem Polityki - myślę o moim odchudzaniu. Jak by dobrze było wrócić do intensywnych treningów - dumam grzejąc tyłkiem twarde tramwajowe krzesełko.
Chwilę trwa nim przyjdzie olśnienie, że jednak zamiast tłuc się komunikacją mogę chociaż ostatnich kilka przystanków przejść.
Wysiadam. Pada. Idę przez piękny, jesienny, deszczowo-błotny park. Mija mnie trochę biegaczy, trochę młodych mam. I... damn! Wszystkie - noż kurde wszystkie! - chudsze ode mnie. Mimo, że urodziły niedawno dzieci, są ode mnie cholera jasna chudsze! Dokąd zmierza ten świat?! Czy wszyscy muszą być tak cholernie idealni?! Super stylizacja, piękne wózki i kurde idealna figura. Naprawdę muszę się za siebie wziąć. Naprawdę, naprawdę. Ja nawet dzieci nie planuję a już ciąża spożywcza mnie dopada. Brrr!
Po powrocie do domu wygrzebuję z dna szafy moje biegowe buty. Ładne, fioletowe najki.
Z odmętów komody wydobywam leginsy firmy nieznanej, koszulkę, opaskę termoaktywną na czerep a nawet pokrowiec na telefon, taki na ramię.
Odkrywam wyraźne braki.
Zasiadam do komputera i na allegro przeglądam kurtki (wybrałam adidasa mimo, że wolę najki), przeglądam rękawiczki (takie żeby można było obsługiwać smartfona), skarpy. Tak, tak. Baba. Ciekawe czy paląc zwoje mózgu nad wyborem krojów i kolorów spaliłam też jakieś kalorie?
Zaspokoiwszy swoją wewnętrzną potrzebę zakupoholiczki wciągam leginsy, bluzę, na czerep zakładam czapkę z daszkiem bo pada tak mocno jakby komuś tam na górze wylewała pralka.
Uzbrajam ajfona, odpalam jakąś beznadziejną lecz rytmiczną piosenkę i biegnę. Czasem muszę maszerować. Pot miesza się z deszczem. Radośnie pozdrawiam ręką mijających mnie biegaczy. Czuję się tak euforycznie! Mięśnie zmęczone, płuca zostały gdzieś po 500 metrach. Może znajdę je wracając. Może. Ale paszcza się śmieje! Ja naprawdę to robię!
Wracam do domu. Wpełzam pod prysznic gubiąc po drodze do łazienki ubrania. Rozgrzewam lodowatą od zimnego, jesiennego deszczu skórę. Znów marnuję wodę, przepraszam Was przyszłe pokolenia! Każdy strumień na kręgosłupie, brzuchu, udach powoduje przyjemny dreszcz. Zaczynam się śmiać. Dlaczego tak długo zwlekałam?
Wycieram się i w ramach nagrody smaruję się masłem do ciała. Tak aromatycznym, tak przyjemnym. Skóra lekko różowa, delikatna, miękka i pachnąca kiwi.
Dopiero teraz mogę skupić się na lekturze Polityki. Pod kocem, z zieloną herbatą z pigwą.
Czuję, że żyję. I czuję, że chudnę. Jak z mojego ciała wyparowuje spalony tłuszcz, jak skóra się kurczy, mięśnie rosną.
No dobra. Nie mogę się skupić na tej cholernej Polityce. Biorę książkę.
czarnaOwca2014
4 listopada 2014, 18:26Ha to już wiem jak zaczęłaś biegać :) Ale ja też zauwazylam ze coraz wiecej kobitek zaczyna o siebie dbac a tym samym robia nam konkurencje bo trzeba sie wreszcie za siebie wziac zeby nie byc gorsza :P
Szkarloncia
22 października 2014, 19:45Dla pocieszenia, nie każda mama idealna. Ja urodziłam miesięcy temu a wyglądam jak wieloryb. Gratuluje motywacji do biegania... :) też biegam ale w ładniejsze pogody.. brr