Rodzina nie jest w komplecie, ale przetrwamy. Dwa dni. Jeśli do tego przyświeci słońce, czyli najlepszy antydepresant ever, będzie przyzwoicie. Z resztą silnie emocjonalnego związku z tymi dniami nie odczuwam.
Rok temu niestety Wielkanoc kosztowała mnie sporo nerwów, ponieważ pośrednio doprowadziła do tego, że poległam na polu dietowania. To znaczy ja sama do tego doprowadziłam, ale przy pomocy wielkanocnych rarytasów. W tym roku skromnie, w moim wykonaniu: tradycyjna sałatka wielowarzywna, sernik i babka drożdżowa. Oraz oczywiscie żurek, ale to nie moja działka.
Przedwczoraj miałam bardzo zły dzień, żarłam jak rasowa wyjadaczka z kompulsami, aż do potwornego bólu żołądka. Ale ja nie mam zadnych kompulsów, so wtf? Wstyd mi potem było jak cholera itd. No i wczoraj już dobrze. Dziś też będzie dobrze. Jest dobrze.
Teraz green i okna na wysoki połysk.
A wieczorem może pobiegam. Bardzo mocno postanowiłam to sobie już wczoraj, lecz niestety zmagałam się z wiosenna alergią, tabletki późno do mnie przyjechały i tak pod wieczór nadal nie czułam się najlepiej.
Jogging in the rain rulez!
*Green Tea :p