Pierwszy raz w tym roku miałam do czynienia z zajadaniem.
Zaczęło się w sobotę. Uniknęłam w niedzielę i poniedziałek, ale we wtorek i środę przyszło ze zdwojoną siłą, dzisiaj jeszcze trwało.
Jeny. Nie mogę tak reagować na każde przygnębienie. A zdecydowanie przygnębienie towarzyszyło mi od wtorku. A "wpadka sobotniej nocy" tylko mi udowodniła, że właśnie mogę tak reagować. Stop! Widzicie wagę? Masakra. Szybki spadek to przy takiej "diecie" szybkie jojo. Dość, dość, dość.
Mogę jeść. Również niezdrowe rzeczy i słodycze. Mogę, kto mi do cholery zabroni? Tylko czy warto?
Tak, jestem przygnębiona. To się zdarza depresantom :P Ale to nie znaczy, że nie mogę tym się zająć lepiej. Może spacer. Może kąpiel. Może wieczór z rodzinką.
Wyrzuciłam słoik nutelli, który kupiłam jako alternatywę do zrobienia ciasta na urodziny znajomej. Ciasto było inne, nutella nie była potrzebna, zjadłam odrobinkę i wiedziałam, że jak nie wyrzucę to zjem całą. Szkoda kasy. Trudno. Bardziej szkoda by było jakbym zjadła. Za to zjadłam masę innych rzeczy, które w ogóle nie powinny się pojawić w moim domu, w mojej lodówce, w moim otoczeniu. Nie, że nie mogę ich jeść. Ale są niezdrowe i nie chcę. Po co?
Po takich wyskokach oczywiście samoocena mi spadła. Trudno. Dotarło do mnie, że nadszedł czas przygnębienia, więc będzie mi prościej się z tym uporać.
MusingButterfly
13 marca 2014, 23:08Kochana głowa do góry i naprzód ! Nie ma uzalania sie nad sobą !!! Od zaraz zdrowe jedzonko i ćwiczenia w miare mozliwosci !:)