Dziś postanowiłam zacząć walkę z moim lenistwem i grubą dupą.
Po pierwsze nie mogę pozwolić na to żeby pewne nielubiane dziewczyny były ładniejsze i szczuplejsze ode mnie. Chyba to mnie najbardziej boli :P
Po drugie: w czerwcu wesele, którego nie mogę się doczekać :/. Trzeba jakoś wyglądać. A chce wyglądać normalnie, bo jak wspominam moją kreację na studniówkę to aż mnie ściska :P
Po trzecie i nie ostatnie: Lubię zakupy. Bardzo! A kupowanie ciuchów w rozmiarach XL i większych jest z deczka upokarzające. No i niewygodne. Poza tym nie we wszystkim wyglądam jak człowiek. Lubie ładne ciuchy i nie chcę być ograniczona rozmiarem.
Po czwarte: chce wyglądać ładnie dla swojego chłopaka, chcę się mu podobać. Chce widzieć że szaleje za mną w seksownym ubraniu nie mówiąc w o tym gdy byłabym samej bieliźnie, która swoją drogą również byłaby seksowna. Fajne stringi i staniczek to już nie spadochrony na cycki czy pantalony na dupę. No i +milion do pewności siebie i wyższej samooceny
Po piąte: kurde sporo tego. No ale cóż, między pochłanianiem kanapki drwala a pizza miałam sporo czasu na myślenie i marzenia o wymarzonej figurze :P chce wyglądać ekstra dla samej siebie. Chce się czuć pewnie. Chce być piękna i mieć dobrą kondycję nie chcę wiecznie uchodzić na grubszą a co za tym idzie brzydszą od swojej młodszej siostry. Wrr. Zazdrość...tak wiem, że jest niezdrowa, ale co poradzę. Widzę że ona ma się za lepszą, ładniejszą i atrakcyjniejszą. Trzeba to zmienić :P
Po szóste: czy mówiłam już, że chce być piękna? Chyba tak :P. Mówiąc poważnie: chce udowodnić sobie i przy okazji innym, że to ja rządzę jedzeniem a nie jedzenie mną. Chcę udowodnić sobie, że wcale nie potrzebuję słodyczy i tuczących rzeczy. Moim głównym grzechem i największą wadą jest łakomstwo. Chcę to pokonać.
Po siódme: nie chcę być wiecznie grubą Olgą. O nie, zdecydowanie nie. A fe.
Po ósme: zapał do diety zawsze znikał równie szybko co kebab w moich rękach. Sama dieta na mnie nie działa, bo od razu się nudzę i zaczynam kombinować a co za tym idzie szybko sobie odpuszczam i idę coś zeżreć. Ot cała ja . Ale koniec kurde mol, koniec z tym. Nie ze mną te numery :P. Poza tym każdy już na wieść, że postanowiłam się odchudzać dostaje ataku śmiechu. Dlaczego? Piszę sama do siebie więc się przyznam bez bicia: bo u mnie nie ma czegoś takiego jak dieta. Ośmieszam się byciem na diecie przez 5 godzin. Nakupię do mojej diety milion różnych dietetycznych składników i jak już wyżej wspomniałam kombinuję. To tak zwany "słomiany zapał". Bardzo nie fajna rzecz.
Po dziewiąte: zauważyłam, że u mnie dieta idzie w parze wyłącznie z aktywnością fizyczną. To taki mój bat nad tyłkiem. Ale żeby nie było tak kolorowo - to działa tylko wtedy kiedy sama uznam, że chcę i poczuje prawdziwą potrzebę. Muszę do tego dojrzeć. Dlaczego? Już tłumaczę.
Dieta u mnie jest zbyt nudna i męcząca. Ale kiedy pokonam swoje psychiczne lenistwo to jest bombowo, bo decyduję się na ćwiczenia. Ćwicząc z Chodakowską pocę się i męczę jak nie wiem co. Spalam kalorie, spalam tłuszcz, którego tak bardzo chcę się pozbyć. Uwalniają się przy tym endorfiny, wspaniała wymiana . Tłuszcz za szczęście . Czadowe, no nie? Niestety, trzeba się troszeczkę poświęcić - podczas wymiany tłuszczu na szczęście trzeba się zmęczyć, spocić i znieść ból mięśni. Na początku kiedy nie jesteśmy w formie to wykańcza, ale progres w naszej wydajności, który możemy zaobserwować dosłownie z dnia na dzień dodaje skrzydeł. To uczciwa wymiana.
Wracając do tematu - kiedy zdecyduję się na ćwiczenia i faktycznie poćwiczę to trzymam dietę. Trzymam ją, bo żal mi spalonych kalorii, nie chcę syzyfowej pracy, nie chcę zaprzepaścić swojego trudu, który w to wkładam.
Dzisiejszy dzień zleciał mi bez żadnych problemów. Na samej diecie juz bym dawno sobie odpuściła. A tymczasem nie mogę doczekać się jutra żeby znowu poćwiczyć . Póki nie pracuję to mam super możliwości.
Postaram się codziennie spisywać co zjadłam. Nie zapisze ile ważę, bo nie mam wagi. Nadrobię to.
Dzień pierwszy: 5 stycznia 2015 r.
ŚNIADANIE: 2,5 kromki ciemnego chleba z jednym plasterkiem hochlanda twarogowego, dwa jajka na miękko, trochę ogórka i pomidora z cebulą. Herbata z dwiema łyżeczkami cukru.
DRUGIE ŚNIADANIE: dwie mandarynki
OBIAD: talerz zupy warzywnej
KOLACJA: gotowane udko z kurczaka bez skóry i sałatka grecka z fetą i sosem z jedną łyżką oleju. Herbata z dwiema łyżeczkami cukru.
PRZED SNEM: kubek mleka 2% z łyżeczką Inki i cukru.
Po pierwsze nie mogę pozwolić na to żeby pewne nielubiane dziewczyny były ładniejsze i szczuplejsze ode mnie. Chyba to mnie najbardziej boli :P
Po drugie: w czerwcu wesele, którego nie mogę się doczekać :/. Trzeba jakoś wyglądać. A chce wyglądać normalnie, bo jak wspominam moją kreację na studniówkę to aż mnie ściska :P
Po trzecie i nie ostatnie: Lubię zakupy. Bardzo! A kupowanie ciuchów w rozmiarach XL i większych jest z deczka upokarzające. No i niewygodne. Poza tym nie we wszystkim wyglądam jak człowiek. Lubie ładne ciuchy i nie chcę być ograniczona rozmiarem.
Po czwarte: chce wyglądać ładnie dla swojego chłopaka, chcę się mu podobać. Chce widzieć że szaleje za mną w seksownym ubraniu nie mówiąc w o tym gdy byłabym samej bieliźnie, która swoją drogą również byłaby seksowna. Fajne stringi i staniczek to już nie spadochrony na cycki czy pantalony na dupę. No i +milion do pewności siebie i wyższej samooceny
Po piąte: kurde sporo tego. No ale cóż, między pochłanianiem kanapki drwala a pizza miałam sporo czasu na myślenie i marzenia o wymarzonej figurze :P chce wyglądać ekstra dla samej siebie. Chce się czuć pewnie. Chce być piękna i mieć dobrą kondycję nie chcę wiecznie uchodzić na grubszą a co za tym idzie brzydszą od swojej młodszej siostry. Wrr. Zazdrość...tak wiem, że jest niezdrowa, ale co poradzę. Widzę że ona ma się za lepszą, ładniejszą i atrakcyjniejszą. Trzeba to zmienić :P
Po szóste: czy mówiłam już, że chce być piękna? Chyba tak :P. Mówiąc poważnie: chce udowodnić sobie i przy okazji innym, że to ja rządzę jedzeniem a nie jedzenie mną. Chcę udowodnić sobie, że wcale nie potrzebuję słodyczy i tuczących rzeczy. Moim głównym grzechem i największą wadą jest łakomstwo. Chcę to pokonać.
Po siódme: nie chcę być wiecznie grubą Olgą. O nie, zdecydowanie nie. A fe.
Po ósme: zapał do diety zawsze znikał równie szybko co kebab w moich rękach. Sama dieta na mnie nie działa, bo od razu się nudzę i zaczynam kombinować a co za tym idzie szybko sobie odpuszczam i idę coś zeżreć. Ot cała ja . Ale koniec kurde mol, koniec z tym. Nie ze mną te numery :P. Poza tym każdy już na wieść, że postanowiłam się odchudzać dostaje ataku śmiechu. Dlaczego? Piszę sama do siebie więc się przyznam bez bicia: bo u mnie nie ma czegoś takiego jak dieta. Ośmieszam się byciem na diecie przez 5 godzin. Nakupię do mojej diety milion różnych dietetycznych składników i jak już wyżej wspomniałam kombinuję. To tak zwany "słomiany zapał". Bardzo nie fajna rzecz.
Po dziewiąte: zauważyłam, że u mnie dieta idzie w parze wyłącznie z aktywnością fizyczną. To taki mój bat nad tyłkiem. Ale żeby nie było tak kolorowo - to działa tylko wtedy kiedy sama uznam, że chcę i poczuje prawdziwą potrzebę. Muszę do tego dojrzeć. Dlaczego? Już tłumaczę.
Dieta u mnie jest zbyt nudna i męcząca. Ale kiedy pokonam swoje psychiczne lenistwo to jest bombowo, bo decyduję się na ćwiczenia. Ćwicząc z Chodakowską pocę się i męczę jak nie wiem co. Spalam kalorie, spalam tłuszcz, którego tak bardzo chcę się pozbyć. Uwalniają się przy tym endorfiny, wspaniała wymiana . Tłuszcz za szczęście . Czadowe, no nie? Niestety, trzeba się troszeczkę poświęcić - podczas wymiany tłuszczu na szczęście trzeba się zmęczyć, spocić i znieść ból mięśni. Na początku kiedy nie jesteśmy w formie to wykańcza, ale progres w naszej wydajności, który możemy zaobserwować dosłownie z dnia na dzień dodaje skrzydeł. To uczciwa wymiana.
Wracając do tematu - kiedy zdecyduję się na ćwiczenia i faktycznie poćwiczę to trzymam dietę. Trzymam ją, bo żal mi spalonych kalorii, nie chcę syzyfowej pracy, nie chcę zaprzepaścić swojego trudu, który w to wkładam.
Dzisiejszy dzień zleciał mi bez żadnych problemów. Na samej diecie juz bym dawno sobie odpuściła. A tymczasem nie mogę doczekać się jutra żeby znowu poćwiczyć . Póki nie pracuję to mam super możliwości.
Postaram się codziennie spisywać co zjadłam. Nie zapisze ile ważę, bo nie mam wagi. Nadrobię to.
Dzień pierwszy: 5 stycznia 2015 r.
ŚNIADANIE: 2,5 kromki ciemnego chleba z jednym plasterkiem hochlanda twarogowego, dwa jajka na miękko, trochę ogórka i pomidora z cebulą. Herbata z dwiema łyżeczkami cukru.
DRUGIE ŚNIADANIE: dwie mandarynki
OBIAD: talerz zupy warzywnej
KOLACJA: gotowane udko z kurczaka bez skóry i sałatka grecka z fetą i sosem z jedną łyżką oleju. Herbata z dwiema łyżeczkami cukru.
PRZED SNEM: kubek mleka 2% z łyżeczką Inki i cukru.
Porzeczkova
13 stycznia 2015, 18:13Trzymam kciuki! :) na zdjęciach widzę, że śliczna dziewczyna z Ciebie :) i każdy powód jest dobry żeby się zmotywować! :D Dodaję do ulubionych i pozdrawiam! :)
Oldzina
13 stycznia 2015, 18:23Dzięki wielkie! Od razu mi raźniej :D Super sympatyczny komentarz z Twojej strony, buziaki! :)
iwona.szczecin
6 stycznia 2015, 13:53Świetnie napisane ...brawo za poczucie humoru...to do dzieła...powodzenia
Oldzina
6 stycznia 2015, 15:37dziękuję bardzo :) wychodzę z założenia, że nie ma co ubolewać i użalać się nad sobą, z humorem zawsze łatwiej się przechodzi przez wszystko i likwiduje wady :)
Zakoloryzowana3
6 stycznia 2015, 13:53każda motywacja jest dobra, więc takich punktów motywacyjnych warto mieć jak najwięcej, żeby w chwili kryzysu choć jeden zadziałał:D
Oldzina
6 stycznia 2015, 15:38świetnie powiedziane :D w końcu kto za nas odwali robotę jak nie my? :P