Załatwiam dwa dni na raz. Uczciwie bałam się liczyć, więc kilka ładnych wymówek sobie znalazłam. Począwszy od zmęczenia, braku czasu na nowym życiu zakończywszy. Wymówki wymówkami, ale uległość we mnie kwitnie na wszelkie strony, bo mimo wszystko staram się te piekielnie kalorie liczyć.
Wtorek należy do dni, kiedy do 17.00 umieram, przy okazji mordując każdego kto mi się pod rękę nawinie. No i zwykle korzystam ze wspomagaczy. Niedospany człowiek potrzebuje więcej energii niż zwykle. Zestresowany człowiek też potrzebuje miliony dobrych słodkich kalorii, które pomogą mu przetrwać. Pączka na ten przykład, albo chociaż dużej miski śliwek. Pilnowałam się. Pączki tylko ładnie pachniały. Posypane cukrem pudrem, za tymi z lukrem nie przepadam. Jakoś dotrwałam. Nawet poszło szybciej niż zwykle. I skończyłam kilka minut po 16.00 Zwykle padam wtedy na łóżko i śpię. W ten wtorek nie padłam. Zadzwoniłam do znajomego i wyciągnęłam go na grzyby. Dużo nie znaleźliśmy, ale po lesie sobie połaziłam. A to moje. A później jeszcze zjadłam pyszne warzywne leczo z pieczarkami. I dopiero wtedy padłam.
Jedzenie we wtorek
Kanapka (chleb, masło, żółty ser, ogórek, papryka) 364 (2 kromki były)
Śliwki (małe polskie węgierki – pychota) 208
Kawa z mlekiem – 20
Zupa – 200
Jabłko 50
Leczo 144 ( moje było bez kiełbasy to pewnie mniej, ale nie chce mi się szukać)
Cola 4
Razem 990
Reszta jest na coś co zjadłam jak się na chwilę obudziłam i stwierdziłam, że mam jeszcze masę niewykorzystanych kalorii, ale za Chiny ludowe nie pamiętam co to było. W każdym razie nic grzesznego i wiem, że nie miało więcej niż 200 kcal, bo specjalnie sobie liczyłam.
Środa zaczęła się od rzeczy wrednej. Dyskutowałam na ten temat z moim Zmorem, ale nie dał się przekonać. Jakiś dziwnie stanowczy się zrobił. Więc zamknęłam oczy i weszłam na to miejsce kaźni. Miałam ochotę ich nie otwierać powiek. Ostatecznie zawsze mogłam powiedzieć, że się zważyłam. Nawet bym nie skłamałam, ostatecznie na wadze stałam. Znając życie obawiałam się jednak, że jeśli mu nie powiem ile ważę wpadnie na jakiś szatański pomysł i co nie daj Ten na Górze uzna, ze 1100 kcal wystarczy. Zatem otworzyłam oczy i… równie szybko je zamknęłam 91,7 kg. Waga co prawda oszukuje 2 kg, tzn. zawyża, ale myślałam, że jednak jest mniej. Ostatecznie odchudzam się już całe 4 dni. A potem pojechałam do Warszawy, a tam poszłam na pizze. Całej nie zjadłam. Na cienkim spodzie zamówiłam, małą. Ale i tak jakąś masę kalorii cholerstwa ma. Liczę na 700, bo nigdzie nie mogę znaleźć dokładnie ile. Całej nie zjadłam. Na szczęście dla mnie na spotkaniu nie wystawili żadnych paluszków, krakersów itp. Może dzięki temu jakoś wyjdę na prostą. Może…
Chleb ( masło, żółty ser, ogórek, papryka) – 182
Pizza – 700
Krem z brokułów 80
Brzoskwinia 80
Śliwki 72
Kalafior 66
Ogórek 10
Pomidor 10
Razem 1200
Ale było jeszcze latte. Wszyscy anielci. Nie sądziłam, ze latte to 200 kcal! Jakim cudem? Kawa z mlekiem, bez cukru, bez dodatków. Niech tego mleka będzie pół szklanki, ale jakim cudem w mieści im się w szklance latte szklanka mleka, do tego spienionego i jeszcze coś tej kawy musi być. W każdym razie za cholerę nie da się tego upchnąć. Mam 100-200 kcal za dużo w dzisiejszym menu. Pizza była nie najlepszym pomysłem.
TWEETY6711
12 września 2013, 11:23Pizza to prawdziwa bomba, nie da się ukryć, ale wynagrodzić się za wytrwałość co jakiś czas też trzeba żeby bzika nie dostać. Ja mam dzień "rozpusty" w niedzielę. Ja obecnie stosuję dietę bez węglowodanów, tz z dużym ich ograniczeniem. Jeśli mogę Ci coś dobrego podpowiedzieć, to zamiast chlebka na śniadanie pyszne są placuszki owsiane. Można je jak ostygną obłożyć tak jak kanapkę czymkolwiek, ale już bez masełka i są naprawdę pyszne. 3 łyżki płatków owsianych zalewamy na noc 5 łyżkami wody. Rano wbijamy do tego jajko, wsypujemy łyżeczkę słonecznika, ew. siemienia lnianego i smażymy na teflonowej patelni bez tłuszczu ( nie przywierają, trzeba je tylko na tej patelni dobrze "wysuszyć") Pychotka, ja się uzależniłam. Pozdrowionka i życzę wytrwałości. Bożena