Po śniadaniu, wyruszyliśmy w piątkę, na samodzielną wyprawę do wąwozu Imbros. Zaczęło się od oczekiwania na spóźnioną panią, od której mieliśmy wynająć samochód. Potem, wszystko poszło już sprawnie. Mąż Dorotki usiadł za kierownicą. Jak już wspominałam, drogi na Krecie są dość specyficzne. Przez większość trasy jechaliśmy autostradą, ale gdyby nie tablice informacyjne, nikt z nas by się tego nie domyślił. Tylko w Heraklionie, pojawiły się dodatkowe pasy. A o bezkolizyjnych zjazdach czy wjazdach, nawet tam można było tylko pomarzyć. Prędkość nie była zawrotna, więc mogliśmy podziwiać mijane widoki. Z robieniem zdjęć było już gorzej, bo podczas jazdy marnie wychodzą. Pierwsze, zrobiłam już przy osadzie Imbros, po wyjściu z samochodu, pod tawerną.
Po zmianie obuwia na trekkingowe, stosowne do chodzenia po kamienistym gruncie, przysiedliśmy w tawernie, na kawę. A potem ruszyliśmy, stromą ścieżką w dół wąwozu. Ścieżka ta prowadzi do budki, w której kupiliśmy bilety (po 2,5 euro).
Wąwóz Imbros ma długość ośmiu kilometrów. Przechodząc tę trasę, mieliśmy do pokonania 600 metrów różnicy wysokości.
Słoneczko dopisało i humory też, jak widać.
Mijaliśmy osuwisko kamieni. Powstało, być może, po powodzi z 2010 roku.
Ścieżka prowadzi w dół. Na szczęście, często pośród drzew w których cieniu można odpocząć od skwaru.
Zaintrygowała mnie ta tajemnicza jaskinia, w skale powyżej. Ale dotrzeć do niej się nie dało.
A to Kamienna Brama. Przejście póki co, jest dość szerokie.
Zadziwiały mnie te drzewa, rosnące praktycznie na kamieniu:
Schodziliśmy coraz niżej.
Czasami trzeba się było bawić w kozicę górską.
Czyż te kamienie, nie wyglądają jak trójka kumpli?
Zauważyłam, że ściany wąwozu zbliżają się do siebie.
W pewnym momencie, doszliśmy do najwęższego miejsca wąwozu (1,5 m.). Tak jak większość turystów i Dorotka...
i ja, pozujemy do zdjęć
Podobały mi się też te naturalne "rzeźby" drewniane.
Niżej, niżej. Ścieżka robi się nieco szersza. Niektórzy turyści wracają do pozostawionego samochodu, pnąc się pod górę. Ja sobie tego nie wyobrażam. Chyba bym padła.
Przechodziliśmy koło kolejnych, malowniczo wymodelowanych przez naturę, skał.
W wąwozie, minęliśmy kilkanaście niezwykle sympatycznych, pozujących do zdjęć kóz. Ta szczególnie przypadła mi do serca.
W połowie trasy, natknęliśmy się na taką tajemniczą chatkę, a właściwie bardziej szałas pasterski.
Mijaliśmy kolejne gruzowiska kamieni. Kojarzą mi się z naszymi gołoborzami
Gdy zobaczyłam to przejście kamienne, aż przystanęłam z zachwytu.
Przyznaję, że byłam już mocno zmęczona. Chociaż droga stawała się coraz szersza.
Na zakończenie wędrówki przysiedliśmy w małej tawernie, u wylotu wąwozu, koło wioski Komitades. Zimne piwo, w zimnych kuflach, smakowało wyśmienicie.
Piwo Mythos jest najbardziej znanym, eksportowym piwem greckim.
Ten kot, najwyraźniej dopraszał się o jedzonko. Ale my, nawet dla siebie nic nie zamówiliśmy, ze względu na roje much wokół.
Marylka miała jeszcze marzenie, żeby wracać do naszego samochodu na pace pikapa. Udało się jej wynegocjować w miarę przyjazną cenę. Szybka, kilkunastominutowa jazda serpentynami pod górę i pod wiatr, dostarczyła nam sporo adrenaliny i dużo radości.
W drodze powrotnej,zatrzymaliśmy się jeszcze na spacer po Rethimnionie. Opowiem o tej miejscowości w osobnym wpisie, bo byłam tam ponownie podczas kolejnej wykupionej wycieczki. Ale ta niedzielna wyprawa, w gronie przyjaciół, nie dość że była cudna, to wyszła o wiele taniej niż w biurze podróży (nas kosztowała 20 euro na osobę). W hotelu, po kolacji, pierwsza poszłam spać. Następnego dnia miałam, o szóstej, wyjeżdżać na wycieczkę na Santorini. Ale zdążyłam obejrzeć większość występów tanecznych
Kolejny wpis będzie o wycieczce na Santorini :)
mada2307
9 kwietnia 2020, 07:58Obudziłaś, Małgosiu, wspomnienia. Dziś wydaje się to całkiem nierealne, że tak sobie swobodnie wędrowaliśmy... cudowne to było.
Nieznajoma52
9 kwietnia 2020, 09:25Jeszcze się gdzieś razem wybierzemy. Może na jakąś fajną wyspę? Coraz bardziej podoba mi się opcja wczasy z wycieczkami. A to sprawdza się na wyspach, czy w konkretnych regionach.
Kasztanowa777
8 kwietnia 2020, 12:04Pamietam te wycieczke, z innych relacji. Alez tam pieknie i jednak jak sie samemu zorganizuje i pojdzie nogami to przyjemnosc podwojna. Dobrze, ze pod gore samochodem, bo jednak w tym upale to byloby ciezko! Ten przeswit 1,5 metra wydaje sie troche klaustrofobiczny, ale blekit nieba na gorze i coz wiecej trzeba. Koza, ze zmierzwionym wlosem-cudna!
Nieznajoma52
9 kwietnia 2020, 09:16Pięknie było. A z kozy niezła modelka :)