Centrum Wyspy, to nazwa naszej pierwszej wycieczki. Wyjechałyśmy z parkingu z którego zrobiłam to zdjęcie, leżącego powyżej naszego hotelu. Później okazało się, że jest to stałe miejsce zbiórek.
Zwiedzanie, rozpoczęliśmy od wjazdu kolejką, na wzgórze Monte. Dolna stacja kolejki (Teleferico do Funchal), leży przy deptaku (Avenida do Mar), ciągnącym się wzdłuż oceanu. Oto, stacja z zewnątrz.
W hali, przywitały nas manekiny, pięknie ubrane w karnawałowe stroje. Nie wiem dlaczego je tam ustawiono, ale wyglądały fajnie.
Kolejka wjeżdża na wzgórze Monte, w ciągu 15 do 20 minut. Gdy w wagonikach są głównie turyści, jedzie dłużej, żeby mogli natrzaskać zdjęć. A jest na co popatrzeć, bo wagoniki suną czasami tuż nad dachami domów.
A tutaj mijamy się z wagonikiem wracającym do Funchal. To na samym dole zdjęcia, to chyba stacja uzdatniania wody. Wyglądem przypomina trochę, stół bilardowy.
Wjeżdżamy na wysokość 600 m.n.p.m. Monte, było kiedyś odrębną wioską. Teraz znajduje się w granicach Funchal. Zwiedzanie zaczynamy od Tropikalnego Ogrodu Monte Palace, który został wpisany na listę najpiękniejszych ogrodów świata. Jego początek sięga XVIII wieku. Powstał, w posiadłości brytyjskiego konsula, Charlesa Murraya. W ciągu ostatnich 150 lat, ogród był ciągle rozbudowywany i zmieniany. Sam pałac, jest obecnie niedostępny dla zwiedzających. To zdjęcie przedstawia tak zwane Serce Ogrodu.
Obecnie posiadłość należy do miliardera i kolekcjonera sztuki, Jose Berardo. Na terenie ogrodu znajdują się dwa pawilony wystawowe:
1. Sekrety Matki Natury.
W pawilonie wystawionych jest około 700 minerałów. Z Afryki, Brazylii, Ameryki Północnej i Portugalii. Mnie najbardziej spodobały się ametysty:
i takie niezwykłe kwarce - połączenie czarnego z białym, jak w chińskim znaku Jing z jang.
2. Muzeum Afrykańskiej Pasji.
Wystawiono tu kolekcję sztuki afrykańskiej, pochodzącej głównie z Zimbabwe. Kilka rzeźb spodobało mi się bardzo. Dwie żyrafy, które uwielbiam.Jako zwierzęta i jako to dzieło sztuki.
Postacie kobiety i mężczyzny powiedzmy, że wtulone w siebie
Takie dwa dziwne stwory-potwory.
A ta głowa przypomina mi posągi z Wyspy Wielkanocnej.
No i wielka rozmaitość innych rzeźb.
W ogrodzie rozmieszczone są współczesne azulejos, obrazujące sceny z historii Portugalii. Na przykład, na tej mozaice, przedstawiony jest król, Alfons II Gruby. Scentralizował władzę w państwie i odebrał wiele przywilejów klerowi. Został za to ekskomunikowany. Ale ekskomunikę cofnięto, za obietnicę przywrócenia tych przywilejów. Obietnicy, Alfons II nigdy nie dotrzymał.
Skrupiło się to na jego synu, Sancho II. Ten, zajęty walką z Maurami, zaniedbał narastający kryzys wewnątrz kraju. Kler i szlachta spiskowali przeciw niemu i papież ogłosił go heretykiem. Co jest w sumie dziwne, bo za walkę z Maurami powinien zostać nagrodzony. Ale papież pozwolił poddanym, wybrać sobie innego króla. Nowym królem został jego brat, który przybrał imię, Alfons III. A Sancha wygnano z kraju. Zmarł w Toledo.
Jeden z najbardziej interesujących władców Portugalii, Pedro I. Raz zwany Okrutnym (wywarł okrutną zemstę na zabójcach swojej kochanki, Inez de Castro). A raz Sprawiedliwym (wspierał niższe stany, przeprowadził reformę administracji i starał się utrzymać niezależność państwa od papieża).
No i jeszcze Krzysztof Kolumb.
Tych historycznych azujeos, jest oczywiście znacznie więcej.
Jose Berardo interesuje się też sztuką Chin i Japonii. Stąd też, spacerując po ogrodzie, można natknąć się, na przykład na kopie słynnych wojowników z terakotowej armii cesarza Qin Shi. Zostało ich kilkunastu, z dwustu. Większość kopii, uległa zniszczeniu podczas olbrzymiej powodzi, z 2010 roku. Teraz wojowników chroni specjalny pawilon.
A to pies Foo, czyli lew chiński. Według wierzeń, był symbolem potęgi i dostojeństwa. Chronił przed złymi duchami.
Później mieliśmy krótką przerwę na kawę. Poczęstowano nas też odrobiną wina Madera. Wracając w kierunku wyjścia porobiłam jeszcze trochę zdjęć. Różnym posążkom. Nowszym:
i starszym:
Z tej rzeźby rzymskiej, został tylko korpus.
Aż trudno uwierzyć, że w ogrodzie najmniej zdjęć zrobiłam samym roślinom. Pochwalę się tylko jednym, paprocią drzewiastą.
Z ogrodu wdrapaliśmy się do Kościoła Matki Bożej z Góry (Igreja de Nossa Senhora). Został on konsekrowany w 1747 roku, ale już rok później zniszczyło go potężne trzęsienie ziemi. Wkrótce go odbudowano i jest teraz najważniejszym sanktuarium na Maderze. Do kościoła prowadzą 74 stopnie, z bazaltu. Niegdyś pielgrzymi wspinali się po tych stopniach, na kolanach. Obecnie, to już raczej egzotyka.
Święto patronki Madery odbywa się 15 sierpnia. Wtedy tłumy wiernych i turystów przybywają na wzgórze Monte, na uroczyste obchody. Figurka Najświętszej Marii Panny, znajduje się w głównej kaplicy. I to do niej wierni zanoszą swoje prośby.
Bardzo spodobało mi się drewniane sklepienie nawy.
I azulejos przedstawiające objawienie Maki Boskiej na wzgórzu Monte.
W bocznej kaplicy, znajduje się sarkofag ostatniego cesarza Austro-Węgier, Karola I Habsburga. Zmuszono go do abdykacji i zesłano na Maderę w 1921 roku. Cesarz miał pecha, bo rok później zmarł na zapalenie płuc, podczas gdy, dużo ludzi przyjeżdżało na Maderę, żeby leczyć się z problemów płucnych.
Podobno Austriacy chcą teraz odzyskać prochy swojego ostatniego cesarza, ale Maderczycy się nie zgadzają. Karol I Habsburg został beatyfikowany przez Jana Pawła II, w 2004 roku.
No, a teraz, największa atrakcja - zjazd toboganami ze wzgórza Monte. Ma długą tradycję. Podobno pewien arystokrata angielski wymyślił ten środek transportu, przed 150 laty, gdy nie mógł znaleźć nikogo chętnego do noszenia w dół i w górę, jego bardzo grubej żony. A arystokratom nie wypadało chodzić na piechotę.
Oto historyczne zdjęcie, z XIX wieku.
Teraz zawód carreiros (panów prowadzących te specyficzne sanie), jest bardzo szanowany i wysoko opłacany. Przechodzi z ojca na syna. Dostanie się do tej hermetycznej społeczności, jest praktycznie niemożliwe. Wiklinowe kosze z wygodnymi siedzeniami są dwu i trzyosobowe. Koleżanki nie chciały skorzystać z okazji, więc dołączyłam się do sympatycznej mamy i córki. Przyjemność zjazdu kosztuje 15 euro, od osoby. Warto wydać te pieniądze. Zjazd po wyślizganym asfalcie (płozy są specjalnie oliwione) trwa tylko 10 minut, ale dostarcza adrenaliny i niezapomnianych wrażeń. Czasami szybkość przekracza 40 kilometrów na godzinę, a po drodze jest pełno zakrętów. Wydałam kolejne euro na zdjęcie z przejazdu w rozpędzie.
Na parkingu czekał na nas autokar i wyruszyliśmy w góry. Na przełęcz Eira do Serrado, na wysokości 1100 metrów, z której rozciąga się wspaniały widok na Dolinę Zakonnic. Zjedliśmy tam smaczny obiad. A oto zdjęcia robione z tarasu restauracji:
Poprosiłam o zrobienie mi fotki, na tle gór i Doliny Zakonnic.
A to jeszcze jedno ładne zdjęcie gór.
Sama Dolina Zakonnic, okazała się ciekawsza z lotu ptaka. I już na dole, w regionalnym sklepiku, degustowaliśmy ciekawe wyroby z kasztanowca Do domu przywiozłam nie tylko miód z kasztanowca (wcale smaczny) ale też kilka buteleczek rozmaitych likierów, które z rodziną wypiliśmy, po moim powrocie. A wracając do sklepiku - podobały mi się tam figurki kogutów . Do domu kupiłam je, w formie magnesów, dla siebie i bratanic.
Po próbowaniu likierów, w radosnych humorach, pojechaliśmy dalej. Do wioski rybackiej Camara de Lobos. To tutaj Winston Churchill, całymi godzinami, oddawał się malowaniu akwareli. Na tarasie restauracji, postawiono taką rzeźbę, przy której można usiąść i zrobić sobie zdjęcie z Churchillem.
W hotelu można też zobaczyć historyczne zdjęcie Churchilla, w wiosce.
W tawernie, piliśmy z kolei rybacką ponchę. Dobra i mocna. Później, spacerowałam po wiosce i pomiędzy łodziami rybackimi.
Natknęłam się na taką foczkę. I tu ciekawostka, przy jej tworzeniu wykorzystano surowce wtórne.
Zrobiłam kilka zdjęć wioski i zatoki:
A po powrocie do hotelu, pochodziłyśmy po jego terenie. Oto nasz hotel, od strony oceanu.
Dziewczyny były zainteresowane opalaniem i kąpielą, więc trzeba było zlokalizować baseny. Wpierw dojrzałyśmy je z góry.
Teraz to już położyłyśmy się na wygodnych leżakach.
Po kolacji zrobiłam jeszcze zdjęcie hotelowego ogrodu, nocą.
Poszłyśmy dość wcześnie spać, bo zaraz po wczesnym śniadaniu. miałyśmy wyjechać na kolejną wycieczkę: Zachód Wyspy.
mada2307
13 marca 2020, 22:51Marzec tym, by kiedyś wyruszyć gdzieś z Tobą 😆
Nieznajoma52
14 marca 2020, 23:29No pewnie się nam jeszcze uda :)
karolina112233
13 marca 2020, 19:47Jesteś z Polski? Co z zamknięciem granic, jak wrócisz? Nie uważasz, że to nierozsądne podróżować teraz? Nie chodzi o Ciebie a o niewinnych ludzi, których możesz zarazić...
Nieznajoma52
13 marca 2020, 19:53Na Maderze byłam w połowie lutego i wtedy na szczęście nie było mowy o zamknięciu granic.
renianh
13 marca 2020, 14:57Bardzo ciekawa i szczegolowa relacja ,z przyjemnoscia sobie odswiezylam wszystko, az trudno uwierzyc ze to luty tak zielono i kwieciscie ,roslinnosc Madery mnie urzekala najbardziej :))
Nieznajoma52
13 marca 2020, 17:54Mnie roślinność, krajobrazy, jedzenie i poncha.