Podziwiam moją córeczkę. Czterdzieści minut przyglądała się, jak pedałuję na rowerze. Za każdym razem, kiedy zwalniałam, pytała: "Już mamo?". Bidulka nie mogła zasnąć i chciała się poprzytulać:)
Dzisiejszy dzień chyba mogę zaliczyć do udanych. Trzymałam się diety. Zjadłam pięć niewielkich posiłków:
- na śniadanie jajecznica ze szpinakiem
- jogurt żurawinowy
- na obiad zupa pomidorowa z ryżem
- na kolację filet z kurczaka z warzywami
- i około dwudziestej wypiłam jeszcze jeden jogurt.
Stwierdziłam, że lepiej wypić jogurcik niż w nocy szukać czegoś na zabicie głodu. A ponieważ późno idę spać, a do tego po jogurciku była jeszcze jazda na rowerku, już dawno o nim mój organizm zapomniał :) Tylko o wodzie cały czas zapominam. Może 1,5 litra dzisiaj wypiłam...
Ale za to kawki nie było:) i cuksów nie było. A nie było łatwo, bo przypadło mi dzisiaj w udziale pieczenie tortu. Tak mi ten kremik pachniał... Jestem z siebie dumna:) i czuję się dobrze.
Jutro czeka mnie wyjazd do Warszawy z tym torcikiem, na urodziny bratanka. Odchudzanie i imprezki nie idą w parze. Chyba jednak symboliczny kawałeczek tego tortu spróbuję, bo nie znoszę tłumaczyć, że nie jem słodkiego i sprawiać przykrość małemu solenizantowi.
Ale dzisiaj był dobry dzień i tego się trzymam :)
katy-waity
3 stycznia 2015, 00:23to prawda, mi w 2014 wlasnie takie imprezki kładły diete (trudno bylo mi wrocic na dobre tory) ;)