Wyglądam tak:
Mam 30 kilogramów nadwagi, mnóstwo wałków, cellulitu i rozmiar 44/46. I trudno.
Mam za to obie ręce i nogi, jestem zdrowa i mam normalną buzię. Wiele osób pozazdrościłoby mi tego stanu.
Za sobą mam już etapy dołowania siebie, katowania i jakichś stanów depresyjnych, kończących każdą dietę wielkim obżarstwem ze łzami w oczach.
Trzeba żyć takim jakim się jest, bo lata szybko lecą.
Co mi z tego że planuję schudnąć skoro mogę nie dożyc przyszłego tygodnia?
Czy to oznacza że mam być nieszczęśliwa do momentu zrzucenia wagi?
A co jeśli nigdy mi się nie uda?
Mam całe życie spędzić na użalaniu się nad sobą?
Wiem jak wyglądam i chcę to zmienić, popracować nad sobą.
Wolę rozmiar 38 i o ile będę mogła, postaram się spełnić moje marzenie.
Nie twierdzę że dobrze mi tak jak jest, nie byłoby mnie tutaj.
Ale nie zamierzam zmarnować już ani minuty swojego życia, nie będę chować się w dżinsach i t-shirtach skoro jest tyle pięknych ubrań w rozmiarze jaki noszę.
Dbam o siebie, maluję się, ładnie się ubieram i czuję się ze sobą dobrze - tak czy inaczej. Kiedyś kupowałam tylko ubrania za małe, które stanowiły dla mnie motywację. Działało, ale na co dzień wyglądałam jak kocmołuch.
Kretyństwo.
Choć do ideału mi daleko to wiem, że mam o wiele więcej szczęścia niż te wszystkie osoby bardzo nieuczciwie potraktowane przez matkę naturę, oszpecone lub schorowane.
Teraz też jest dobrze i kropka :)
Śniadanie:
Płatki z mlekiem
ok. 280kcal
II Śniadanie:
Kanapeczki z serkiem twarogowym i warzywami
ok. 280kcal
Obiad:
Ziemniaczki z mizerią
ok. 280kcal
Podwieczorek:
Serek twarogowy i borówki amerykańskie
ok. 230kcal
Kolacja:
Kanapki z pomidorem i serkiem topionym - pycha!
ok. 260kcal
Do kaloryczności dorzucic muszę boską kawę mrożoną własnej roboty (czy Was też dzisiaj bolała głowa?) ok. 150kcal i pół zimniutkiego Desperadosa ok. 115kcal
Ziemniaczki z mizerią były tak pyszne wczoraj, że skusiłam się i dziś, mogłabym tak jeść codziennie ale biorę pod uwagę niewielkie walory odżywcze - nikłe ilości błonnika, białka i witamin...
Dzień:
ok. 1595kcal
Mam 30 kilogramów nadwagi, mnóstwo wałków, cellulitu i rozmiar 44/46. I trudno.
Mam za to obie ręce i nogi, jestem zdrowa i mam normalną buzię. Wiele osób pozazdrościłoby mi tego stanu.
Za sobą mam już etapy dołowania siebie, katowania i jakichś stanów depresyjnych, kończących każdą dietę wielkim obżarstwem ze łzami w oczach.
Trzeba żyć takim jakim się jest, bo lata szybko lecą.
Co mi z tego że planuję schudnąć skoro mogę nie dożyc przyszłego tygodnia?
Czy to oznacza że mam być nieszczęśliwa do momentu zrzucenia wagi?
A co jeśli nigdy mi się nie uda?
Mam całe życie spędzić na użalaniu się nad sobą?
Wiem jak wyglądam i chcę to zmienić, popracować nad sobą.
Wolę rozmiar 38 i o ile będę mogła, postaram się spełnić moje marzenie.
Nie twierdzę że dobrze mi tak jak jest, nie byłoby mnie tutaj.
Ale nie zamierzam zmarnować już ani minuty swojego życia, nie będę chować się w dżinsach i t-shirtach skoro jest tyle pięknych ubrań w rozmiarze jaki noszę.
Dbam o siebie, maluję się, ładnie się ubieram i czuję się ze sobą dobrze - tak czy inaczej. Kiedyś kupowałam tylko ubrania za małe, które stanowiły dla mnie motywację. Działało, ale na co dzień wyglądałam jak kocmołuch.
Kretyństwo.
Choć do ideału mi daleko to wiem, że mam o wiele więcej szczęścia niż te wszystkie osoby bardzo nieuczciwie potraktowane przez matkę naturę, oszpecone lub schorowane.
Teraz też jest dobrze i kropka :)
Śniadanie:
Płatki z mlekiem
ok. 280kcal
II Śniadanie:
Kanapeczki z serkiem twarogowym i warzywami
ok. 280kcal
Obiad:
Ziemniaczki z mizerią
ok. 280kcal
Podwieczorek:
Serek twarogowy i borówki amerykańskie
ok. 230kcal
Kolacja:
Kanapki z pomidorem i serkiem topionym - pycha!
ok. 260kcal
Do kaloryczności dorzucic muszę boską kawę mrożoną własnej roboty (czy Was też dzisiaj bolała głowa?) ok. 150kcal i pół zimniutkiego Desperadosa ok. 115kcal
Ziemniaczki z mizerią były tak pyszne wczoraj, że skusiłam się i dziś, mogłabym tak jeść codziennie ale biorę pod uwagę niewielkie walory odżywcze - nikłe ilości błonnika, białka i witamin...
Dzień:
ok. 1595kcal
Fryzja
8 sierpnia 2013, 11:22Wyglądam podobnie :-) Nie jest wesoło, ale nigdy nie byłam zdołowana mocno z tego powodu. Trzeba coś z tym zrobić i tyle. Nigdy nie przyszło mi na myśl, że jak schudnę to dopiero będę szczęśliwa, ja jestem szczęśliwa tu i teraz. Odchudzenie i powrót do dawnej sylwetki to po prostu jeden z trybików w mojej wielkiej machinie życia. Pozdrawiam !
FreeEmotions
7 sierpnia 2013, 23:42Świetne przemyślenia. :) Faktycznie, na świecie istnieje wiele osób, których położenie jest znacznie gorsze niż większości przeciętnych ludzi. Takie osoby niestety często nie mogą liczyć na to, że cokolwiek się zmieni (np. ze względu na poważną chorobę genetyczną). Każdy z nas powinien więc cieszyć się życiem i tym, że nie jest mu dane zmagać się z tak poważnymi przypadłościami, a jednocześnie akceptować siebie-bo to połowa sukcesu. Trzymam za Ciebie kciuki! :)
chyba_pesymistka
7 sierpnia 2013, 23:26siebie*
chyba_pesymistka
7 sierpnia 2013, 23:25Menu w porządku :) Jeśli się akceptuje siebie - łatwiej przychodzą nam takie rzeczy jak odchudzanie, bo robimy to wtedy bez smutku :) Zapraszam do znajomych - w kupie siła! :)POzdrawiam
Muminka00
7 sierpnia 2013, 23:22Urzekło mnie to co napisałaś....jest w tym tyle prawdy!!! Trzymam za Ciebie kciuki :)
cancri
7 sierpnia 2013, 23:19Swietny wpis! Trzymam za Ciebie mocno kciuki!