Minął pierwszy tydzień. Zaczyna mi się powoli podobać ten sposób na odchudzanie. Faktycznie jest on zgodny z tym, o czym dawno wiedziałam, ale nie chciałam się poddać. Znam różne diety. Przeczytałam kilka książek na ten temat. Znam Dunkana i Kapuścianą Kwaśniewskiego, Niski Indeks Glikemiczny, Śródziemnomorską i 500cal dwa razy w tyg. Znam diety oczyszczające i przeczyszczające....Ale?
Problem z tym, że nie miałam dobrego powodu, wielkiego powodu, żeby schudnąć.
Nie miałam też przekonania, że skupianie się na sobie, a w dodatku jeszcze na moim ciele jest pożyteczne, słuszne i właściwe. Nie maluję się, nie kremuję, nie stroję, włosy obcinam, bo słabe i koniec. Czynności te wykonywałam tylko, gdy wychodziliśmy gdzieś na jakieś uroczystości, jako podkreślenie odświętnego charakteru tego dnia. To nie znaczy, że jestem przeciwna zabiegom kosmetycznym, ale dla mnie to było czyste marnowanie mojego czasu. Wolałam go przeznaczyć na lekturę, na zabawę i pieszczoty z dziećmi, na śpiew kołysanek czy oglądanie telewizji. Liczą się wybory i priorytety.
Od pewnego czasu zaczęła mi dokuczać moja coraz większa niedołężność. Zaczęło mnie złościć i to że chodzę jak kaczka, brzydko, ciężko i to, że nie mogę obciąć paznokci u nóg, stać na jednej nodze, wejść na krzesło, na schody, w góry., zatańczyć chociaż jeden kawałek bez zadyszki.
Świat jest taki piękny a ja ograniczam się do oglądania go w telewizji? Koszmar! Gdzie zapachy, powiew wiatru, bryza morska, wilgoć mgły na twarzy, gdzie śpiew skowronka, kukanie kukułki, gruchanie gołębi. Byłam ślepa, nie docierało do mnie, że zamykam się, ograniczam, okradam wręcz.
Nie należę do smakoszy. Jedzenie jest po to, żeby szybko zjeść, napełnić brzuch, najlepiej tłuszczem i mięsem, bo długo daje energię i siłę i koniec. Owszem oglądałam kolorowe przepisy z książek kucharskich i w miesięcznikach dla kobiet. Wycinałam je, wkładałam do folii i wpinałam do segregatorów. Jedne zawierały ilość kalorii, inne nie. Nie próbowałam ich, to było już poza moim zainteresowaniem.
Wydawało mi się, że takie gotowanie kosztuje dużo czasu a ja pracowałam, dokształcałam się, dojeżdżałam do pracy i miałam męża z tych, których powinna obsłużyć żona a do tego troje kochanych dzieci.
Taktyka przetrwania podpowiadała mi takie zachowanie. Mąż, gdy w klimakterium, po utracie pracy, doświadczeniu szoku człowieka bezrobotnego i po opuszczeniu przez dwoje dzieci domu zaczęłam tyć, okazał się tym kim był, czyli tchórzem i odszedł po 30 latach, gdy potrzebowałam pomocy i wsparcia, do młodszej i zdecydowanie szczuplejszej. Ja w domu zostałam z moją 12-tolatką.
Byłam samotna, smutna, w depresji ale przeżyłam tylko dlatego, że kochałam moje dzieci.
Potem tyłam, tyłam, tyłam. Znalazłam pracę, nowych znajomych w pracy, nowy zawód ale popołudnia były samotne przed telewizorem, przy książce i podjadaniu orzeszków, migdałów, słonecznika, pestek z dyni. Musiałam czymś zająć ręce.
Na dzisiaj wystarczy, ruszaj do działania Małgosiu! Jutro tez jest dzień!
1sweter
28 czerwca 2014, 19:47Witaj Małgosiu. dziękuję za zaproszenie do grona znajomych. oczywiście przyjmuję i otwieram dla Ciebie swój pamiętnik... mam nadzieję że przydadzą Ci się moje wpisy a czasów kiedy chudłam...bo teraz nie mam się czym pochwalić... niestety... ale... może razem spróbujemy "zdobyć szczyt" i dojdziemy do upragnionej wagi. pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki... również Małgosia :o))