Nie chcąc popełnić błędów z ubiegłego zjazdu (kompuls wywołany wilczym głodem), prowiant zabieram ze sobą z domu, ( w miarę potrzeby coś dokupię)
danio 160, jogurt pitny 170, batonik musli 100, energy drink 150, cuksy witaminowe 150, jabłko 50, danio 160, 2 małe banany 200, baton musli 200, sok marchwiowy 150 - o matko ile ja tego wszamałam!!!
Heh, lepsze to jednak niż gofer, zapiekanka i croissant.... a tak było poprzednim razem. Nie rozumiem tego mechanizmu zupełnie - kiedy pracuję, jem normalnie, w weekend jest gorzej bo więcej czasu w kuchni, ale w szkole i w pociągu mogłabym jeść cały czas. Z nudów? ;) Inna sprawa, że od 4 jestem na nogach, może to tez ma jakiś wpływ.
i kolacja: płat wędzonego pstrąga 80 cal, sałateczka z pomidorka 100 - wreszcie coś normalnego :)
Suma - 1670 WOW!!! A to niby były tylko soczki, jogurciki i batoniki typu musli. Aż strach się bać ile człowiek zjada kiedy nie liczy...
vegetariana
5 czerwca 2010, 00:02Prowiant to podstawa:) tak to człowiek zawsze ma wymówkę 'zjem to bo nic nie mam a jestem głodna' i rzuca się na coś słodkiego albo je bez umiaru.
bebeluszek
4 czerwca 2010, 23:48myfonio bebelu zaczerwienil sie po raz kolejny. tym razem po sam czubek glowy. dziekuje za mega mily komentarz! :* :* :*