Nie przypuszczałam, że zaprzepaszczę tak wiele w tak krótkim czasie..
Historia lubi się jednak powtarzać. Oto piszę Wam, po raz kolejny (shhh) o swojej porażce. 3 (lub 2? już sama nie pamiętam..) lata temu byłam nieszczęśliwym pulpetem ważącym 75 kilogramów. Nadszedł przełom, dzięki któremu wzięłam się w garść i udało mi się schudnąć do 57. Waga utrzymywała się przez dobry rok.. Wtedy nadszedł koniec szkoły, imprezy, później wyjazd do Irlandii. Zaczęłam pozwalać sobie na co raz więcej tłumacząc sobie, że przecież to tylko trochę i nie zaszkodzi, że tylko ten jeden raz (co oczywiście było obleśnym kłamstwem). Tak oto udało mi się dobić do PRAWIE 70 kilogramów. Prawie, bo to mnie ponownie obudziło. Nie chcę przekroczyć tej granicy. Nie chcę znów czuć się kiepsko w swoim ciele, a już tak jest.
Brzmi znajomo? Oczywiście, bo też czytałam wiele takich historii i myślałam, że więcej nie będę przez to przechodzić, a jednak.
Nie lubię się za bardzo rozczulać nad sobą, dlatego napiszę krótko - zaczęłam 5 kwietnia, wtedy też waga rzuciła mi w twarz 69.9. Jem zdrowiej, zaczęłam biegać (no cóż, truchtać na zmianę z biegiem, ale wyszłam z domu! to już sukces..). Pozostaje ograniczyć, a najlepiej rzucić palenie, bo świństwo zabija mnie od środka, a dodatkowo utrudnia jakikolwiek wysiłek fizyczny. Chcę zmian, nie musi być szybko, w końcu nie od razu dostanę wszystko. Powoli i do celu! Jutro mija tydzień, ten pierwszy. Pierwsze ważenie i nadzieje, że jednak coś się ruszyło i jednak mogę wrócić do dawnej wagi.
Jesteście ze mną? To zapraszam. Powodzenia!