Wczoraj próbowałam używać mózgu do jedzenia. Było strasznie trudno, ale jeden dzień się udało. Nie obżerałam się, jadłam małe porcje i zjadłam 5 posiłków. Dziś czuję się lżejsza (naprawdę). Jednak mimo wszystko jest to dla mnie bardzo trudne. Najłatwiej jest się nażreć i nie myśleć co będzie dalej. Powstrzymywać się i powiedzieć dość kiedy jest się minimalnie nienajedzonym to dla mnie mistrzostwo świata.
Wczoraj zaliczyłam też porcję ruchu. Musiałam ośnieżyć podjazd do garażu (uroki samotnego życia bez męża). Śniegu było miejscami po tyłek, bo tak u nas zwiewa. EFEKT godzinnego machania łopatą, to obolałe całe ciało. Bolą mnie wszystkie mięśnie jakie mam pod swoimi zwałamu sadła. Pot leciał mi wczoraj po oczach (z uwagi na wczesną porę nie napiszę po czym jeszcze). Ale muszę powiedzieć, że jak się tak PORZĄDNIE zmęczyłam to było mi potem przyjemnie (czyżby endorfinki się uwolniły).
Mimo wszystko nienawidzę zimy, to znaczy nienawidzę śniegu i zasp. Wytrzymam każdy mróz i -30 mi nie straszne, ale metrowe zaspy mnie przerażają, bo codziennie muszę jeździć do pracy. Od wczoraj zastanawiam się jak jutro dotrę na 9.00 rano do Elbląga (70 km ode mnie). Chyba już o 6 wyjadę. A może udać się komunikacją publiczną - znaczy autobusem?? Jak myślicie?
aizdna5
12 grudnia 2010, 13:24Komunikacja miejska zawsze "chadzała" własnymi ściezkami :)))) Ale moze Ci się uda :))))
iZaCzArOwAnYmOtYlEki
12 grudnia 2010, 08:24ale nie warto się podawać :)