Jak zobaczyłam datę mojego ostatniego wpisu to aż mi ciarki po skórz przeszły, bo to już grubo ponad tydzień. Nie znaczy to, że nie czytałam co u Was. A i owszem czytałam. tylko na pisanie nie miałam weny.
Mam jesienną depresję. Dopadła mnie jak co roku z początkiem listopada. Teraz do świąt będzie już tylko gorzej. Wiem co mnie czeka dlatego nie panikuję. Przestawiłam się na wodę z dużą ilością magnezu i jakoś mam nadzieję pociągnę te parę tygodni.
Waga nadal nieznana, bo niekupiona. Nie mam nawet czasu żeby lodówkę zapełnić, a co dopiero o innych zakupach pomyśleć. Po pracy szkoda mi czasu na większe zakupy, bo lecę do domu do dzieciaków, a w sobotę szkoda mi czasu bo muszę nadrobić cały tydzień. Ot taka mała kołomyjka. Chociaż dzisiaj byłam u mojej cioci księgowej, która mi w firmie księgowość prowadzi, i od kuzynki usłyszałam, że schudłam baaaardzo, więc chyba nie jest źle. Poza tym ostatnie spodnie które zakupiłam miały rozmiar 42 (w czasach nawiększej tłustości doszłam do 48). Nie podupadam na duchu, będę walczyć o rozmiar 40 (póki co).
Tydzień zapowiada się hardcorowo. Papierów cała masa, do napisania, do wysłania, do przeczytania. Mam co chciałam, ale nie narzekam bo kocham moją pracę. Cały tydzień pracuję uczciwie, a w weekend uczciwie odpoczywam. Póki co zachowuję zdrową proporcję. Tylko smutno mi samej bo męża nie ma, wyjechany jest
Vampm
14 listopada 2010, 19:36Depresji mówimy papa niech nigdy nie wraca. :)