Kuchnia to od wczoraj moje królestwo (właściwie to od czasu kiedy wyszłam za mąż, ale wczoraj to szczególnie). Mój synek w ubiegłym tygoniu, kiedy wracalismy z wczasów, miał urodziny i z racji powrotu nie zdążylismy zrobić imprezki. No i przełożyliśmy ją na dzisiaj. A zatem wczoraj spędziłam cały dzień w garach. Wieczorem nie miałam nawet siły wleźć do wanny (ale w końcu wlazłam, bo garami od mnie waliło jakbym w wojskowej garkuchni pracowała). Dziś o 17 mają pojawić się goście. Oczywiście rodzinka mojego męża orzekła, że chyba raczej nie przyjadą, bo tyle mają pracy w tę sobotę, że się nie wyrobią. Wkur...łam się na maksa. Bo jak dzieci jego siostry mają urodziny to sami tort kupują (bo jej za ciężko jest) i jadą, a do moich na gotowe im ciężko buraki jedne. Ale i ja się odwdzięczę, bo jutro brat męża ma osiemnastkę i niby też ma być tort. Jak nie przyjadą to ja jutro też nie pojadę, niech sam jedzie. O.