Dogoniłam w końcu wagę z paska. Miałam oczywiście nie włazić dziś na wagę, ale moje przyzwyczajenie ważenia się w piątki wzięło górę. Za to odetchnełam z ulgą. Wczorajsza dietka, brak wieczornego obżarstwa (tak udało mi się ) i szorowanie łazienki do ostatnich potów dały w końcu efekty.
Dziś mam dzień latany. Jadę do urzędu pracy (swoj drogą jaki to urząd pracy, powinien nazywać się tak jak w niemczech urząd dla niepracujących, bo dzięki nim to żadnej pracy się nie znajdzie) żeby jeszcze wypytać dokładnie, co mi mogą sfinansować, w ramach tej dotacji, bo z tej rozpiski co mi ją na szkoleniu dali wynika, że część tej puli, która jest do wykorzystania to ja nie będę wydawać na to co oni tam wpisali. Daltego chcę zapytać, czy dadzą mi zamiast na towary (których nie będzie) na meble do sekretariatu. Przez weekend zamierzam napisać ten wniosek i w poniedziałek wyślę. Jak dobrze pójdzie pod koniec miesiąca będę miała kaskę. A otwarcie zrobię w moje urodziny. Zawsze już będą mi się dobrze kojarzyć.
Po południu wywożę mojego starszego syna i mojeto tatę na weekend na ryby. Młodszy zostaje ze mną, ale jak ja mam jednego dzieciaka w domu, to czuję się tak jakbym nie miała żadnego. Taki spokój jest.
Za tydzień wyjeżdżamy. Mój mężuś wymyślił, że wyjedziemy w piątek z rana i zrobimy posót j Gnieźnie. Zabieram się za szukanie jakiegoś noclegu.