Oj, od wczoraj mój poziom stresu znacznie się podniósł. Jestem w korespondencyjnej kłótni z mężem. Korespondencyjnej bo nie ma go w domu i kłócimy się przez smsy (zabroniłam mu dzwonić do domu, wyłaczyłam stacjonarny, a komórki nie odbieram). Po prostu nie mam siły. Na niego i jego popieprzoną rodzinkę. Do egzaminu zostało 30 dni, a oni mi takie jazdy urządzają. Kobietki nie wkurzajcie się, że tak ciągle o tym egzaminie nawijam, ale to jest niestety coś czego wynik zaważy na moim życiu (przynajmniej tym zawodowym). Jest piekielnie trudny i mam do opanowania straszliwą ilość materiału. Trzymajcie kciuki. Jak się skończy to napiszę o tym więcej.
A śmieszno dlatego, że waga znów spadła. Dziś pokazała 85,7. Z tego właśnie powodu jestem przeszczęśliwa. Wczoraj byłam u siostry (w ubiegły poniedziałek wycieli jej wyrostek i jest na rekonwalescencji u mojego taty) no i zrzuciłam ubranie worek i założyłam żakiet i bluzkę. Nasłuchałam się komplementów za wszystkie czasy co znacznie poprawiło moją samoocenę. Nawet szwagier mnie pochwalił, ze bardzo ładnie schudłam. Hihi