Wróciłam do domu z Olsztyna, po drodze wpadłam w takie oberwanie chmury, że wyciaraczki nie nadążały zbierać wody z szyby. Ta pogoda mnie zabije. Zaraz muszę po dziecki do szkoły jechać, bo zmokną.
Zważyłam się rano, bo oczywiście ważenie raz w tygodniu to mit. Znów troszkę zleciało, choć wieczorkiem zgrzeszyłam, bo wrąbałam kawałek białej bułeczki w kiełbaską, ale nie było podjadania po 18.30 i nić nie przybyło, a nawet trochę zleciało. Paseczka nie ruszam, dopiero w piątek bo to oficjalny dzień ważenia i zapisywania wagi.
Boże, żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce.