No i kolejny dzień dietki. Muszę przyznać, że te 1200 kcal to znacznie więcej jedzenia niż się spodziewałam. Wcale nie chodzę głodna, najadam się tym co mam w rozpisce, a waga powolutku spada. Dziś zaliczyłam nadprogramowy spacerek, bo rano pojechałam do mechanika z moim Złomkiem (to mój prawie 20-letni Fordzik), bo gasł mi jak przełączał się na gaz. Pan mechanik obiecał zreperować od ręki i polecił mi zrobić małe zakupy w okolicy. Skorzystałam z jego rady a ponieważ w najbliższych sklepach nie udało mi się dostać parówek Jedynek (które to parówki moje dziecko tylko jada), no to musiałam iść trochę dalej. No i tak przemaszerowałam 45 minut.
Od jutra mam jeżdżone, bo muszę do swojej "roboty" jechać. Wprawdzie wpadam tam tylko co jakiś czas i ostatnio się zawiesiłam w działalności bo mam ten cholerny egzamin, jednak odczuwszy brak gotówki powróciłam do łask. We środę jadę z moim synem na konkurs recytatorski, bo szkoła nie wysyła żadnego nauczyciela, a ja drugoklasisty nie poślę z obcymi, czwartek znów "praca" a w piątek wspólna nauka z koleżanką. Zdechnę po prostu, bo oczywiście nikt za mnie z dzieciurami lekcji nie odrobi (mąż już od tygodnia poza domem), obiadu nie ugotuje, i nie upierze. Po prostu matka Polka na 3 etatach. I kto mi kazał studia kończyć i taką ambitną być. Maturę trzeba było zdać, za mąż się bogato wydać, urodzić 4 dzieci i mieć wymówkę, żeby w domu siedzieć. I na co mnie ta emancypacja była??
istoria
17 maja 2010, 16:59no właśnie, no właśnie, jakbyś mi z ust wyjęła te ostatnią refleksję :)