28 września 2014 r (niedziela)
Zaległości wypada nadrobić w pisaniu. W niedzielę skończyło się to co dobre. Trzeba było wracać. Poranek był piękny. Ostatnie zdjęcie gór i trzeba było wsiąść do autokaru. Po drodze zatrzymaliśmy się w Radomiu. Przewodnik oprowadził nam po starej części miasta. Pokazał wzgórze, które na początku ubiegło tysiąclecia służyło jako cmentarz. Zobaczyliśmy po drodze kilka kościołów. Przygnębiające wrażenie robiły stare, zawalające się kamienice. Ta część miasta umiera. Brak ludzi, brak gwaru, brak chęci. Porównując ze starówkami na Słowacji, miało się ochotę krzyczeć: dlaczego? Po tym co wdziałam trudno będzie zmienić mi zdanie na temat Radomia. Nie chciałabym tam żyć. Nie przekonała mnie nawet grupa odtwórstwa historycznego zachęcająca do strzelania z łuku i hukiem wystrzałów armatnich płosząca okoliczne wrony.
Wróciłam do domu koło dwudziestej. I zaczęła mnie piekielnie boleć głowa. Może różnica temperatur. Nie zapisałam jedzenie, bo wymiotowałam. Nie mam zielonego pojęcia od czego. Widać zmiana klimatu mi nie posłużyła.