jakaś plaga weekendowa na mnie spadła wczoraj po udanej sobocie. Dietka ok., waga również wyśmienicie w sobotę nawet ćwiczonka się udały do tego, co tygodniowe nadrabianie zaległości w pracach domowych i pot po plecach. A niedziela, od rana nie tak, pobudka i śniadanko jeszcze w normie. Umówiłam się na basen po śniadanku, ale plan wziął w łeb w chwili, kiedy stanęłam przy zlewozmywaku, aby umyć naczynka. Które zresztą umyłam, ale zamyślona wizją basenu nie zauważyłam nawet, że woda leci nie tam gdzie trzeba - zalało mi całą kuchnie, woda była wszędzie gdzie tylko mogła się dostać! Z basenu nici za to ćwiczenia w domu miałam jak się patrzy. Po uporaniu się wzięłam rodzinkę i poszliśmy, chociaż na spacer. Potem obiadek, nastawiłam kurczaczka w piekarniku wydawałoby się żaroodpornym naczyniu i kurczaczek pięknie puścił soczek, w którym miał się pitrasić i co? I naczynie pękło, wszystko się wylało do piekarnika i same wiecie, co trzeba było zrobić później. Zła na kończący się dzionek poszłam spać.<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Dzisiaj wstałam z nadzieją lepszego dnia i pełna wiary wzięłam się do pracy. Pozdrawiam serdecznie, buziaczki.
Peysti
9 listopada 2009, 09:13O kurcze to faktycznie jakieś plagi spadły na Ciebie, ale jak ja to mówię, zawsze po burzy przychodzi słońce :) podrawiam cieplutko i wytrwałóści.