1 stycznia powiedziałam sobie dosyć, weź się w garść i zrób coś ze swoim ciałem. Minęło pół roku, zrzuciłam 8 kilogramów. Kiedyś powiedziałabym, że to żadne osiągnięcie, że tylko tyle, że to nic, ale dziś wiem, że pokonałam swoje słabości i wygrałam sama ze sobą. Myślałam, że jestem skazana na wagę powyżej 60 kg, ale czas i moje samozaparcie pokazały mi, że stać mnie na więcej. Jem "normalne" obiady, nie jem chleba, unikam słodyczy. Rezygnacja z chleba okazała się strzałem w dziesiątkę. Wcześniej waga stała jak zaklęta, a po odstawieniu chleba, zaczęła powoli spadać. Potrafię wypić kawę bez drożdżówki , zjem kawałek ciasta i nie sięgam po kolejny.
Moje ciało wygląda o wiele lepiej, zniknął wielki brzuchol, nie mam boczków, ubrania, kiedyś za ciasne, teraz są luźne. Czuję się super. Nie chcę tego zaprzepaścić, chcę tak zdrowo jeść już zawsze i wiem, że organizm w którymś momencie zatrzyma się na tej swojej docelowej wadze. Wiem, że waga nie jest najważniejsza, liczy się samopoczucie i ubytek centymetrów.
Dziś zdałam sobie sprawę, że mocno zaniedbałam ruch. "Odkurzyłam" stepper i hula hop i oświadczam sama przed sobą i dla siebie, że będę solidnie ćwiczyć. Do celu tak blisko, a sama dieta nie wystarczy , muszę ruszyć dupsko i spalać kalorie.
Wiem, że w gubieniu kilogramów liczy się cierpliwość, już nie chcę w miesiąc gubić 5 kg, wystarczy mi 1 kg, żadne głodówki nie mają sensu, pokora, systematyczność i konsekwencja to klucze do zdrowszej mnie.
Kolejny cel to waga 53 kg. Nie określam czasu na zgubienie tych 3 kg, może to potrwać miesiąc, dwa lub trzy, ale wiem, ze cel osiągnę i zdaję sobie sprawę, że uda mi się to, jak zacznę regularnie ćwiczyć.