U mnie jak zwykle regularne wzloty i upadki... pewnie dlatego wciąż udzielam się na Vitalii, zamiast zamknąć ten rozdział... a potem "żyła długo i szczęśliwie" ? Próżne mrzonki, nie ze mną takie numery :P
Za bardzo rozjadłam się na keto, a później był wyjazd wielkanocny. W tym roku pierwszy raz w życiu zrezygnowałam ze Świąt i zdecydowaliśmy się na wykorzystanie wolnego na urlop. Wybór padł na słowackie góry - Velka Fatra. 2 dni po około 20 km z przewyższeniem ponad 1000 m, dały mi w kość. Bolą mnie mięśnie, ale kolana... kolana działają!!! Mam ogromną nadzieję, że w końcu doszłam do - znanego mi już - momentu przełomowego. Z moimi kolanami jest taki moment, gdy są na tyle wzmocnione, że ruch powoduje dalsze usprawnienie a nie stany zapalne i ból. Nie mogę jednak przesadzić z aktywnością, nie jest to proste. W każdym razie idę w dalszy ruch i czekam na USG drugiego kolana, żeby z wynikami pójść do lekarza i do fizjoterapeuty.
Z jedzeniem wracam na właściwe tory. Przez te 3 dni w górach nie przejadałam się, trzymałam IF (9h oraz 6h), jednak poszło sporo węglowodanów (bułki wieloziarniste, 2 batoniki pełnoziarniste zdrowe, czekolada z jajka niespodzianki, reszta tłuszczowo-białkowa), ponieważ innej opcji jedzenia nie miałam.
Od razu czuję różnicę po powrocie do większego udziału węglowodanów. Głód, gdy się pojawia, jest ostry, i miewam zachcianki na słodkie jak jestem zmęczona. Z ciekawostek - po zjedzeniu pizzy tryskałam taką energią i dobrą humorem jak rzadko, partner był w lekkim szoku... jakąś godzinę później padłam i czułam się zmęczona i zniechęcona do życia. To było naprawdę dziwne.
Ustaliłam sobie przedział kcal 1600-1700 (zapotrzebowanie wychodzi mi z różnych kalkulatorów średnio około 1900 kcal, będę trochę podbijać kalorykę w dniu treningowe), z wysokim udziałem zdrowych tłuszczów pod kątem keto/lchf. Dzisiaj na pewno idę pobiegać lekko i dokładnie porozciągam rozbolałe mięśnie. Znów wszystko wbijam do fitatu, żeby łatwiej "trzymać pion". Zobaczymy jak organizm sobie poradzi z gwałtownym obcięciem węgli.
Kolejne 2 dni to delegacje do Warszawy, w tym jeden wieczór z alkoholem, więc idealnie nie będzie. Planuję jednak zrobić sobie pudełka z jedzeniem, unikać pieczywa czy innych typowych węglowodanów, a do tego będzie tłuszczowa kawka z rana oraz IF, musi się udać :) Dzisiaj wieczorem zastanowię się, jak to rozegrać, ale na pewno dobrze się przygotuję!
Naprawdę miałam moment ciężkiego załamania, ale najważniejsze to podnieść się i dalej robić swoje. Przyznam, że pomogło mi wypłakanie się na ramieniu mojego faceta. Dziękuję mu za cierpliwość do znoszenia tego wulkanu emocji i strachu, który czasem próbuje mnie pochłonąć. Nawet jeśli czasem to jego reakcje pogarszają mój nastrój i jest nad czym pracować, to najważniejsze, że jesteśmy w tym razem. Jeśli tylko pozwolę sobie w to uwierzyć, to powoli będzie coraz lepiej, nawet jak zdarzą się momenty załamania, nie warto poddawać się na dłużej niż 1 trudny wieczór!
Możliwe, jeśli będzie głodna, zjem jeszcze coś (kapusta kiszona z oliwą i orzechami? :) ), skoro dzisiaj czeka mnie jeszcze godzinka ruchu, ale na tą chwilę wygląda to, jak niżej:
Dzisiejsze menu na "dojście do siebie"
1600 kcal, B 51 / T 141 / W 23
rano (9:00) kawa z mlekiem kokosowym (85% kokosa) 100 ml + łyżeczka erytrolu
śniadanie (11:00): jajecznica z 2 jajek, z oliwkami, mąką kokosową, olejem kokosowym, mleczkiem kokosowm, oliwą z oliwek i pestkami dyni
obiado-kolacja (15:00): szpinak z kiełkami stir fry, cebulą, kiełbasą z jelenia, olej kokosowy, olej rzepakowy nierafinowany, babka płesznik, mleko migdałowe