to jakiś dramat, nawet tydzień nie minął a moja waga uparcie pokazuje 90.5 :(
Czyli tak jakby znów jestem w punkcie wyjścia...a pisałam o rozsądku, o umiarze i taaaaka dooopa wyszła. No ale jak dietowo ch...o to czego się spodziewać, kilka spacerów cudów nie zdziała a małpia paszcza chłonęła wszystko co mamusia/ tudzież babcia i ciotki/ przygotowały, rybki i kurczaczki wędzone w swojej wędzarni, lin w śmietanie, tatar, kurczaczek z grilla i karpatka...mmm... No i orzeszki do piwka z psiapsiułą...ech... To chyba moja największa zdolność jaką posiadam- tycie!!! A nie, przepraszam- w żarciu też jestem niezła.
No i co teraz?! Powrot do rzeczywistości, po regularnych i jednak nieco zdrowszych posiłków. A zeby nie zaczynac od jutra- taaaa, to na małpiate stworzenia nie działa - to po powrocie wypiłam sok z kiszonej kapusty - jakoś mnie nie ruszyła jak to niektorzy się zachwycają - i odpaliłam orbitreka- 3 km.
Nie pozostaje nic innego jak spiąć dupsko i znowu zabijać te cholerne kilogramy.
numer1233ppf
27 sierpnia 2018, 09:12hehe fajnie opisany post, jesteś w punkcie wyjścia, jednak wciąż walczysz i dążysz do tego co chcesz. Musisz jednak bardziej spiąć się i do dzieła, wczoraj było źle, ale powiedz sobie że dzisiaj będzie dobrze
schneider1
26 sierpnia 2018, 22:34Ha mam to samo. To już moje drugie podejście do Vitalii, bo po utracie 7kg w zeszłym roku teraz jestem praktycznie znowu w punkcie wyjścia. Eh... jak się umiaru nie zna, to potem tak to jest ale będzie lepiej ;).