Niedzielę rozpoczęłam z orbitrekiem- 20 min, 1.8km, prawie 300 kcal spalonych.
Kawka, 2 naleśniki z mąki owsianej z dżemem z jarzębiny i szklanką mleka (poczułam się jak za dzieciaka;) chyba przez to mleko do śniadania)
No i mierzenie... Waga żyje własnym życiem, po swojemu, 2 razy pokazala 86.3kg, pptem 86.7- też dwa razy.... Co za franca! No zostawiam ten wyższy wynik. Pomierzyłam się też centymetrem i ogolnie to dupowato bo praktycznie bez zmian...z biustu tylko leci, brzuszysko ani drgnie...
We wrześniu znowu zaczynam treningi zumbowe i już sie doczekać nie mogę, niby tylko w sierpniu nie ma zajęć ale mi już brakuje tych tańców i nie mogę się doczekać. Tam po prostu skacze, cwicze, wychodze mokra jak szczur ale szczęśliwa, w domu nie mam takiego samozaparcia.
tibitha
19 sierpnia 2018, 09:56Centymetry z brzucha, bioder i ud zawsze najwolniej spadają, ale w końcu się ruszą, szczególnie, że niedługo wracasz na zumbę. Ja po jeździe na rowerze wracam mokra jak szczur ;) i tak jak zmęczona, tak i szczęśliwa, że mogłabym cały świat przytulić :D