Było tak: idę poskakać, idzie mi super, nawet się aż tak nie męczę, oglądam sobie South Park, no fajnie, minął jeden odcinek = przerwa. Idę do kuchni napić się wody i zaczyna mnie boleć brzuch. Lekko, jak na początek okresu. I tak ból rośnie. Myślę sobie - zaraz przejdzie. Cóż, nie przeszedł. Tak więc na dziś starczy, najwyraźniej mój organizm musi odpocząć. Albo przyspieszył mi się okres. Albo moim jelitom nie spodobał się dzisiejszy służbowy lunch (swoją drogą - poszłam o 13.00, wróciłam o 15.15, do 21.40 nie byłam głodna o.O do 19.00 pękłabym po zjedzeniu czegokolwiek)
Podsumowanie:
dziś minut 20, łącznie 140
no i deski porobiłam za to, przy tym aż tak nie boli - 5 minut