Ósmy dzień diety.
Waga stoi, bo: raz - nie odwiedzam regularnie toalety, dwa - nie ćwiczę.
Możecie mnie bić, kopać, poniżać - nie mam siły.
Wlecze się za mną to wstrętne choróbsko! W jednej chwili wydaje się, że jest szansa na poprawę, a następnie sru! I znowu mnie rozkłada...
Całodzienny bilans posiłków i napojów:
~ Rogalik z masłem
~ Dwie czarne herbaty z pomarańczą
~ Banan
~ Dwa pulpety kapustą i ryżem
~ Wafelek
~ Dwie kromki pieczywa Sonko z serkiem topionym
~ Sałatka warzywna [sałata, pomidor, ogórek, rzodkiewka, papryka, oliwa z oliwek]
Za mało pije. Powinnam więcej, bo dieta, bo choroba... W ogóle powinnam więcej. Wszystkiego więcej - owoców, warzyw... Byle nie ohydnie bezproduktywnego żarcia.
Plan na jutro - zwlec się z łóżka i wreszcie wyjść się przewietrzyć. Chociażby pod pretekstem wizyty w aptece po lekarstwa i w sklepie po niezbędne rzeczy do domu. Choroba rozleniwia. A jeszcze tak niedawno śmiałam się jej w twarz, mówiłam mężowi, że już tak dawno nie poległam, że nie ma szans by mnie dopadła. I proszę.
Do Mikołajek zostało już tylko dziewięć dni. Prezent dla Młodej mam już chyba od dwóch tygodni - schowany w szafie. Codziennie odliczam dni i nie mogę doczekać się dnia w którym go otworzy.
Kiedyś nie znosiłam Świąt. Żadnych. Wszystko zmieniło się kiedy na świecie pojawiła się Oli. Teraz już tylko czekam na nie z utęsknieniem.
Ponoć niebawem ma spaść, cieszycie się?
ita1987
27 listopada 2012, 21:43ojej.. ja też się już nie mogę doczekać prezentów.. choinki i potraw, które później niszczą te nasze ćwiczenia i diety.. ale moment bezcenny trzeba przyznać! :-D