Tak, tak - wstałam dziś tak wcześnie , bo mąż jechał do Szczecina z samochodem. Stała sie rzecz niewiarygodna
. Nie wspominałam o tym wcześniej, ale mieliśmy "problemy" z powrotem z Karpacza. Dzień przed wyjazdem do domu tj. w piątek postanowiliśmy pojechać sobie do Cieplic Zdrój. Pogoda była niepewna i spacerek po górkach był raczej niemożliwy. Po uruchomieniu samochodu , pokazał się "czerwony trójkącik" i komunikat, że jest jakaś usterka w systemie. Teraz komputery w samochodach ostrzegają nas przed wszystkimi usterkami, a nie jak kiedyś , ostrzegały tylko o braku paliwa lub słabym akumulatorze.
. Ruszyliśmy w drogę i okazuje się, że nasz " urlopowy samochodzik" / ma 3 lata i przejechane 26.000km/ jedzie jak na tempomacie , w porywach 70-80 km/h. Gaz do dechy i z górki rozpędza się do 100 km/h. Dla mojego męża to był szok i już plany wycieczkowe zeszły na plan dalszy. W Karpaczu jest tylko jeden dealer Forda i to stacja bardzo uboga w urządzenia komputerowe. Panowie z serwisu radzili nam dojechać do Jeleniej Góry i szukać stacji Boscha , gdzie mogą nam udzielić pomocy. "Doczołgaliśmy " się do serwisu Boscha i tam po badaniach komputerowych okazało się , że wysiadł jakiś czujnik połączony z filtrem cząstek stałych / filtr odpowiada za ekologię/ . Usłyszeliśmy jednocześnie, że ten czujnik nie miał prawa się zepsuć , po tak krótkim okresie eksploatacj samochodu. Mój samochód tej samej marki, ma już 8 lat i do tej pory jeżdżę bez żadnej awarii. Od nowości mam ten sam akumulator , oryginalne tarcze i klocki hamulcowe.
Jednym słowem "samochodzik bezawaryjny". A tu taka niespodzianka
. Muszę zaznaczyć, że mój mąż bardzo dbał o wszystkie nasze samochody. Ja się śmieję, że bardziej dba o samochody niż o mnie. Ja zresztą potrafię sama zadbać o siebie
Po konsultacjach z naszym dealerem w Szczecinie , mogliśmy dzwonić po lawetę i samochód dostarczyć do dealera , lub jechać z szybkością 70-80 km na trasie i wrócić o "własnych siłach" , bo ta awaria pozwala na taką jazdę. Wybraliśmy drugi wariant i podróż nasza trwała 9 godzin, z dwoma małymi przystankami.
. Mnie to tak bardzo nie przeszkadzało, bo była gwarancja , że nie zapłacimy mandatu. Mój mąż przeżywał to inaczej. Ważne , że dojechaliśmy szczęśliwie do domu. W poniedziałek dodzwoniłam się z "reklamacją" do centrali w Warszawie i jednocześnie umówiliśmy się na przegląd w dniu dzisiejszym w Szczecinie. Warszawa była skłonna uznać naszą reklamację, mimo tego, że gwarancja / 3 lata/ na samochód minęła w maju tego roku. Warunkiem była wizyta w Szczecinie , by na miejscu dokładnie ustalić awarię. I właśnie dziś mąż na 8.00 pojechał do serwisu. Ja wstałam razem z nim i już zdążyłam "ogarnąć " łazienki i zaraz po wpisie , biegnę do ogródka na "ostatnie jesienne porządki". Przed chwilą dzwonił mąż z serwisu i okazuje się , że o zgrozo!!!!!!!! przewód łączący czujnik z filtrem, został w dwóch miejscach przegryziony przez jakieś sprytne zwierzątko. Samochód przez środę i czwartek stał na parkingu przed hotelem. Wokół parkingu wszędzie mnóstwo drzew i być może pod maskę samochodu dostał się jakiś gryzoń, który zrobił tą awarię / 600 zł naprawa/ . Naważniejsze, że usterka się zanalazła i zostanie dziś usunięta. Życie toczy się dalej , najważniejsze jest zdrowie i to co przed nami
. Bardzo Was tym dzisiejszym wpisem zanudziłam, ale są wśród nas też zmotoryzowane Vitalijki, które interesują się motoryzcją tak jak ja. Moja historia w tym temacie, może też komuś pomóc w przypadku tak "nieprzewidywalnej awarii". Wszystkie Was serdecznie pozdrawiam i do miłego "usłyszenia" Krystyna
zosienka63
23 września 2010, 12:36Krysiu , tak to jest z samochodem , nie wiadomo kiedy i co się może przydażyć , najważniejsze , że dojechaliście szczęśliwie do domu . . A ja ostatnio czytałam , ze pod maskę samochodu dostał się pyton i siedział tam sobie , było mu cieplutko . Pozdrawiam i życzę miłego dnia . stasia
HannaStrozyk
23 września 2010, 11:59my tez mielismy golfa nowego pogryzionego i nawet jakies trudki zalozylismy z racji ze samochod stal przez noc w czasie dyzurow nocnych.Dobrze ze jakos dojechaliscie do domu.Pozdrawiam
uleczka44
23 września 2010, 11:51Tyle kłopotu narobił Wam jakiś malutki Turkuś podjadek, może myślał, że to smaczne. Pewnie mu nie smakowało, a dla Was spore koszty i nerwy. Trudno, wszystko dobre, co się dobrze kończy. Ja nie prowadzę samochodu, ale mężowi opowiem, żeby wiedział, że mogą być i takie zdarzenia. Pozdrawiam słonecznie.