Hej laski.
Wróciłam z Cieszanów Rock Festiwal. Chciałabym napisać, że był to najlepszy tydzien tego roku, a nawet najlepszy festiwal na jakim byłam (chyba nawet lepszy od poprzedniej edycji tegoż festu, mimo iż miałam wtedy wejściówkę Artist i poznałam wszystkich wykonawców). Cudowni ludzie, cudowny czas, pogoda i zabawa. I w sumie to piszę, bo tak było. Ale jednak ten pamiętnik nie ma na celu przyjmować moje ekscytacje nad przednią, wakacyjną zabawą, ale ma być konfesjonałem, gdzie spowiadam się z każdego dnia diety.
I teraz robi sie smutno.
Nawet nie chce mi sie za bardzo pisać o tym. Bardzo ciężko było mi się zebrać do wpisu, który i tak będzie tylko prostym wyliczeniem moich porażek, bez większych rozczuleń nad każdą z nich. Dietę Vitalii "stosuję" już 3 tydzień. Na czas CRF starałam isę ją przygotować optymalnie tak, by móc się w nią wpasować. Ba, nawet wzięłam poprawkę kaloryczną na alkohol. I co? I gówno, za przeproszeniem. Jadłam tylko śniadania ( co akurat jest jedynym plusem, bo były według przepisów), a potem nic, tylko alko. Zero zdrowego jedzenia, zero jakiegokolwiek jedzenia. Sam alkohol. Litrami. Tak panicznie boje sie wejść teraz na wagę, bo jeśli przytyłam choćby o gram to sobie tego nie daruje.
Od powrotu mineły już 3 dni. Wciąż nie mogę wbić się w system. Gorzej, słodycze łażą za mną jak smród po gaciach. I teraz petarda : zamiast zjeść normalne śniadanie (czyt. normalnie, już niekoniecznie dietetyczne) to wciągnęłam w siebie dwie kanapki z nutellą, 3 kostki czekolady i jednego loda truskawkowego. Czy ja dostałam pierdolca?!
Wczoraj byłam na rowerze, zrobiłam marne 10km. Pamiętam jak kiedyś sport był moją ogromną miłością. Rower, pływanie, skakanka, gry zespołowe. A teraz oszukuję tylko siebie. Kocham sport, ale na papierze, na yt, na blogach. Uwielbiam o tym czytać, mam ogromną wiedzę.... i nie jestem w stanie ruszyć tyłka. Oczywisćie mam 43875 wymówek, ostatnio na topie jest brak odpowiedniego stanika (swoją drogą, czy któraś z was korzystała z Panache Sport przy rozmiarze większym niż E?). Nie potrafię się zebrać do tego.
Zresztą, do wszystkiego innego również. Ten czas festiwalu dał mi taką radość, której dawno nie miałam w sobie. Jestem pewna, że przez to jak żyję i jak się odżywiam straciłam jakieś 80% energii, powera, a wręcz osobowości, które miałam wcześniej. Ciśnie mi się na klawiaturę : nienawidzę sobie, ale nie chcę popadać w desperację. Trzeba się wziąć do kupy. Tylko, że sił brak...
Dziś idę się ważyć. Nawet jedno deko mniej mnie uszczęśliwi. Ale jedno deko więcej zabije.