Bo siedzę w pracy zamiast wypoczywać gdzieś gdziekolwiek (choćby na balkonie - I am low-maintenance).
Bo jak już przyszli do mnie klienci (a moja praca to fancy salon meblowy), to tacy trudni, wymagająco-jęczący. Żyły sobie podcinałam oczami wyobraźni i malowałam tą bryzgającą krwią wielkie S.O.S.
Bo już połowy mojego kredytu odnawialnego nie mam (kilku wierzycieli zamienionych na jednego...), a do wypłaty jeszcze heeeen.
No dramat no.
Jedyne, co mi dziś pomogło, to zaplanowany na obiad MAKARON z kurczakiem. To poszłam sobie do knajpy obok i zjadłam. I nawet moja mama się przyłączyła do tego wydarzenia lunchowego i ograniczyła swój komentarz ogólny tylko do: "ale pamiętaj, nie jedz pszenicy!". Sielankowo.
Bo nawet słońce mnie nie satysfakcjonuje dziś, bo akurat tak stoi samochód za oknami mojego miejsca pracy, że akurat "zajączek" z jego szyby wali mi prosto w gały.
Ekstra.
Idę się zakopać gdzieś tam.
Milszego dnia Chudnący.
magbre
31 maja 2013, 20:40no to chyba te narzekanie dzisiaj się rozprzestrzeniło niczym wirus chcący nas zniszczyć, ale my się nie damy:-))) pozdro