Nie dość, że trzeba się wypstrykać na różnorakie urządzenia sportowe typu: czepek, ciężarki, wiele litrów wody; to jeszcze te warzywa! te owoce! Człowiek zaczyna marzyć o posiadaniu choćby skrawka jakiejś działeczki, gdzie nie dość, że sobie popracowałby fizycznie i przysiady poćwiczył, to jeszcze pomidorka i rzodkiewki, i marchewki by uszczknął. Jeszcze trochę, a stanę się zapalonym obrońcą terenów działkowych. W końcu zarabiam taką średnią krajową niemalże.. a co mają zrobić nasi emeryci?
Co gorsza, Pani w barze mlecznym okolicznym załkała mi dziś w rękaw mówiąc, że chyba ceny będą musieli podnieść na surówki, gdyż "przez te deszcze i mokradła wszystko gnije i ceny nowalijek szalone, aż się szef za głowę złapał"... Bar mleczny pod groźbą podniesienia cen. Świat się kończy...
A do tego jeszcze cały ten fitness, te wszystkie kluby, baseny, hale sportowe, korty - tu 30zł, tu 15zł, tu cośtam...
I jak tu sobie nagrodę za cele sprawić? Chyba muszę pomyśleć nad jakimiś bezkosztowymi uznaniami... Spacer, wycieczka rowerowa, piknik... jakieś jeszcze pomysły brainstormowe?
Zasadniczo rzadko się zdarza, abym miała spokojny koniec miesiąca w komforcie płynności. Ciągle żyję jak studenciak, no jak słowo daję no. Czy z tego się wyrasta?
Eh, miłego późnego popołudnia Chudnący!