Wczorajszy dzień w sumie ukraszony maleńkimi kroczkami ku zwycięstwu :)
Udało mi się w końcu poćwiczyć - jak dla mnie to duży sukces !
Godzina jakoś na hulahop podczas gdy mąż uprawiał sobie sport kanapowy grając w fifę ;P Córcia w tym czasie spała sobie słodko. Potem może jeszcze udało mi się "pokręcić" z 20minut.
Co do dietki - kolejny w sumie prezent od mojego organizmu - brak wzdęć, ale cały dzień trzymałam się dość lekko.
Rano na śniadanie klasycznie już owsianka z łyżeczką domowego jagodowego dżemu.
Drugie śniadanie bułka z pomidorem, też jak dla mnie klasyk.
Obiad - drugi dzień na zupie koperkowo - ryżowej, tym razem nieco większa porcja poszła (w sumie jedyne co w tym ma jakieś większe kalorie to było z pół woreczka rozklejonego brązowego ryżu i parę plastrów marchewy i pietruszki korzennej)
Podwieczorek - grubawa kromka ciemnego chleba z twarożkiem i odrobiną miodu.
Kolacja - szklanka maślanki i "dupka" od tego samego chleba co wcześniej.
Międzyczasie łapały mnie napady takiego apetytu - ale nie z głodu. Kompulsy ... takie jedzenie z nudów i smutku ... cóż miałam też moment wpadku w histerię, ale moje problemy psychiczne itp. to raczej nie miejsce na takie tam smuty i smęty. Kompulsy oczywiście zjadłam... Ale, ale żeby nie było to poszły w ruch surowe marchewy, ogóry, i pomidor z działki - także myślę, że nie jest źle. Kalorie więc niewielkie, a może nawet ujemne o ile jest w "ujemnych kaloriach" ziarnko prawdy.
Właśnie jak to jest z tymi ujemnymi kaloriami, ile w tym prawdy ? Że niby więcej kalorii idzie na spalenie produktu niż produkt sam ma... A jak działa gotowanie na to ?
A dzisiejszy dzień jak już piszę w południe zaczęty owsianką a'la princessa - z odrobiną kokosowych wiórek, drugie śniadanie kromka chleba, taka nawet dość spora z dżemem jagodowym "made by mama" czyli chyba najsmaczniejszym - nie koniecznie najbardziej dietetycznym... no ale wiem, że bez chemii, konserwantów i innych śmieci :)
A na obiad będzie czekał filet z dorsza i 3 młode ziemniaczki.
A co do reszty to się zobaczy - pewnie będzie jakiś codzienny klasyk w stylu kanapki czy bułki jak zwykle.
Jak do tej pory udało mi się 10 minutek pokręcić na kółku, plus oczywiście codzienny spacer z wózkiem, ale tego nie wliczam do aktywności bo to taki w sumie rytuał, jest i był co dzień,
Majkkaa4
27 lipca 2015, 20:51kocham pomidory, jak TY
Schmetterlingg
27 lipca 2015, 14:38Moja przygoda z hula hopem zakończyła się na poobijanych kolanach i kostkach heheh, więc Tobie gratuluję umiejętności! I gratuluję spacerów z wózkiem,bo mi to się nie chce codziennie, chciaż maluchy bardzo lubią jak im się dupka trzęsie heheh
Margoth.
27 lipca 2015, 14:31Dorszyk mi został jak ostatnio z teściową jak u nas była kupiłyśmy filet, taki prawie kilogramowy, ale miałyśmy wyżerkę :) Pycha. A kręcenie i rowerek to w sumie jedyne do czego umiem się zmotywować. To pierwsze mam, takie w sumie zabawkowe kółko za 10zł, a na rowerek niestety mnie chwilowo jeszcze nie stać :( Przeprowadzka itp, ostatnio mieliśmy dużo na głowie, do tego zmiana pracy u męża i tak się trochę pokomplikowało.
Margoth.
27 lipca 2015, 13:56Akurat dla mnie to najłatwiejsza aktywność zaraz po spacerach. Po długiej przerwie tylko początek był ciężki, bo jak wpadnę w rytm to sobie tak mogę hulać bez końca (zwykle przerwa z powodu pobudki małej, picia albo toalety ;P)
patih
27 lipca 2015, 13:54podziwiam z tym hulahopem