Tak jak w sumie spojrzę na moją dietę, moją figurę (zwisła skóra z minimalną ilością mięśni, podszyta raczej niewielką warstwą tłuszczu) to raczej nie tyle odchudzania mi jakiegoś brak, ale aktywności i zadbania o ciało typu peelingi, masaże drenujące, itp. Dietę mam raczej zdrową, czasem są odstępstwa, ale też nie jestem jakimś tam wielorybem - teraz częściej mi się zdarza cheat day w związku z wizytą teściowej, nie wypada nie kupić jakiegoś ciasta czy ciastka, nie poczęstować, czy czasem wyjść na lody. Normalnie to rzadko się zdarza (nie mówię, że wcale).
Co do tego drugiego to zwyczajnie brak mi jakoś zorganizowania się w czasie - słabo wyjść do dziecka w fusach od kawy na jednym półdupku i przyssaną chińską bańką na drugim (oczywiście tu dałam taki groteskowy przykład jakby to mogło wyglądać) - ale mniejwięcej o to mi chodzi. Nie przewidzę, że mała nie obudzi mi się za minutę. Niby mam dziecko jak w zegarku, że do 22 to już śpi i to tak do 3-4 zwykle, ale jakaś ta obawa, że się przebudzi jest. Facet jak zobaczy, że smaruje się fusami z kawy to pewnie spojrzy na mnie jak na wariatkę ;D ...a tak serio to nie wiem, ale zwykle stresuje się jak mu mała zaczyna płakać, a nie zawsze daje radę ją uspokoić. Tak to nie ma problemu z opieką nad nią, ale to jak ja jestem w pobliżu i mam na wszystko "oko".
A co do ćwiczeń to słabo... Tyle czytałam, słyszałam że od tego można się uzależnić, polubić... Mimo, że miałam parę prób, podejść do tego to nigdy nie udało mi się. Zawsze to był mus - najpierw w dzieciństwie przymus rodziców do rehabilitacji (cóż, choroba nie wybiera) - łzy, krzyk, płacz i zgrzytanie zębów... Nienawidziłam tego. Później na starsze lata sama próbowałam się przymuszać - tak dla siebie, dla figury, dla zdrowia... Nigdy nie miałam silnej woli by ćwiczyć. Jedyną aktywnością jaka w miarę mi się podobała to spacer (biegać niestety nie jestem w stanie zbyt z moim schorzeniem), rower (to lubię ale póki co z wózkiem to jeszcze... Później mogę córkę wozić w foteliku) - na razie czekam na stacjonarny, i to by było na tyle. A no i jeszcze hulahop, ale to jak zaaobsorbuję się czymś w tv albo muzyką. Jak złapać tego bakcyla by polubić sport ? Jak się uzależnić od tego ? Jak, jak, jaaaak ?
Jedzonko za to na spokojnie i w miarę lekko wczoraj.
Śniadanie - owsianka jak zwykle chyba (u mnie non stop na zmiane albo owsianka, albo jaglanka, albo manna, albo jakiś ryż na mleku czy inna kaszka) z odrobiną zesmażonej śliwuni - bo parę sztuk mi zostało, a na surowo to ból brzucha gwarantowany.
Drugie śniadanie - z 20-30dkg wiśni, później przekąsiłam jeszcze małą bułeczkę z pomidorem.
Obiad w sumie chyba najlżejszy bo "cienka" ryżówka z koperkiem. Ot z 3 marchewki, pietrucha, woreczek ryżu, pęczek koperku, listek laurowy+ziele angielskie + nieszczęsna ta kostka warzywna (wiem, że taka kostka to zło wcielone, no ale jak por szkodzi jak nie wiem co, nawet jak jest tylko z niego wywar, seler też to na czymś tą zupę muszę zrobić by to smak miało :( )
I taka zupka starcza mi na około 3-4 porcje więc raczej kalorii to wiele nie ma, ale za to smakuje moim zdaniem pysznie jak na takie coś do zrobienia chwilę + czas gotowania ;P
Podwieczorek - porcja lodów śmietankowych-straciatella - około 320kcal wyszło mi jak wyliczyłam, ale ogółem obiad był lekki to chyba jakiś grzech to nie był.
Kolacja bułka grahamka i do tego zjedzone jak jabłka z 2 pomidory z ogródka - sklepowe, czy nawet te z ryneczku (i tak większość od "rolnika" na ryneczkach to zaopatrzenie z hurtownii lub marketu... pracowałam w tej branży i wiem jak to baardzo często wygląda) się przy własnych chowają
Kupią dajmy na to jaj w markecie za 30gr sztuka na promocji i sprzedają po zmyciu pieczątek jako swojskie.. cóż, dziś trzeba mieć zaufanego dostawcę/ sprzedawcę by wiedzieć co się do gara wkłada...