Heh, wiedziałam, że organizacja czy ślubu, czy wesela, czy ogółem załatwianie różnych spraw jest męczące, ale z niemowlęciem - bez auta, w małym miasteczku (chcemy się pobrać w mojej rodzinnej miejscowości) - gdzie autobusy, często jeszcze poprzerabiane pks'y kursują co godzinę, bez pomocy kogokolwiek (moi rodzice na wczasach) ... o masakra...
Córcia w sumie średnio zniosła tę całą podróż... W jedną stronę (autobus z przesiadką, pociąg 50min i potem znów autobus) w sumie zniosła ładnie, dopiero pod koniec drogi obudziła się baaaardzo wygłodniała, ale jakoś już dojechaliśmy do mieszkania rodziców. Załatwianie spraw w urzędzie przespała pięknie, w sumie jakby dziecka nie było. Powrót do domu za to .. Przed wyjazdem - jeść nie chciała. W drodze na dworzec, nie było innej opcji niż "na rękach" bo co odłożona - płacz. W pociągu trochę pojadła, w sumie to zrobiła parę łyczków i jakoś na granicy płaczu, ale zajechaliśmy... Na dobre uspokoiła się dopiero pod koniec trasy, praktycznie pod domem... Powrót, kąpanko, jedzenie... i przed 22 odpadła na dobre...
Wpis bez ładu i składu bo w sumie ledwo się trzymam, a co gorsze spać mi się nie chce :/ Ostatnimi czasy stres robi swoje i z lekka bezsenność powraca... Dodatkowo tak się wciągłam w książkę (ogółem - seria Miecz Prawdy, jak ktoś lubi high/heroic fantasy z odrobiną romansu to polecam)... Ogółem książka + bezsenność... cóż, ciekawe połączenie gwarantujące wiele ledwo przespanych (lub nie przespanych) nocy ;D
Co do dietki, średnio - w sumie całe te ostatnie dni to poszły hektolitry mleka i trochę owsianki... tanio i szybko... no i smacznie. Nie było praktycznie czasu czegoś konkretnego ugotować czy nawet nazrywać warzyw z działki, a wolę już jeść kaszę czy owsiankę niż pójść kupić sobie gotową pizzę, zapiekankę, zupkę chińską czy inne chemiczne paskudztwo... Jestem jakaś inna, że mi to po prostu nie smakuje ? ;o
Nie lubię (tu nie chodzi o dietę), po prostu nie lubię chipsów, fastfoodów - wszelakich hamburgerów, frytek, gotowych zapiekanek (domowej roboty - co innego), pizzy ze sklepu (z pizzerii owszem zjem ze smakiem, domowej roboty tym bardziej)... Zupka chińska czy inne żarcie w proszku śmierdzi mi na kilometr, biedny był tylko kiedyś mój mąż jak wrócił ze sklepu z takim paskudztwem (jeszcze na początku znajomości, gdzie ja po 16h w pracy, nic nie gotowaliśmy - nie było kiedy) ;P
Słodycze co innego, ale w sumie wolę jakieś ciastka czy ciasta z w miarę przyzwoitym składem, czy dobrej jakości czekoladę... Żelków i innego tego typu słodkości nie tknę, omijam szerokim łukiem...
I tu już nie chodzi o figurę nawet, po prostu nie lubię większości wyżej wymienionych produktów.. Kolega tu chipsem częstuje mnie i męża a ja - nie lubię... szok, że jak można nie lubić chipsów ;P
Chyba jestem jakaś inna, ale w sumie to dobre mi z tym ;P A córci może wyrobię tym jakieś w miarę dobre nawyki, w krótce w sumie zaczniemy rozszerzanie dietki - a ja w sumie bardzo interesuję się tym tematem, a i zależy mi na dobrych nawykach :)
Margoth.
1 sierpnia 2015, 14:19Tzn piszę sama - tu po prostu jakoś piszę w swoim imieniu. Jechaliśmy i łatwiliśmy wszystko razem. Teraz organizacją jeśli chodzi o salę, o takie rzeczy gdzie trzeba pojechać gdzieś itp to się w zupełności zdaję na przyszłego męża. Z dzieckiem to nawet w trójkę ciężko. Teraz jechaliśmy w trójkę, ale jako że bierzemy ślub parę km od miejsca gdzie mieszkamy to wszelkie sprawy na odległość będzie załatwiał mąż. To co mogę załatwić w domu, bez jakiś wyjazdów - czy chociażby planowaniem itp. bardziej zajmę się ja. Podzieliliśmy się obowiązkami. To co razem to razem, oczywiście wszystko ze sobą konsultując - choć gusta tu mamy podobne, ale wiadomo ;)
patih
1 sierpnia 2015, 11:23dlaczego załatwiasz to sama? ślub bierzesz sama?