Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
mój wstęp.............


Wita serdecznie wszystkie osoby, które postanowią poświęcić chwilę i przeczytać mój wpis :)

Może na początek napiszę parę słów o sobie.

Mam 29 lat i moje BMI wynosi 35. Bo chyba teoretycznie BMI jest dla nas jakimś określeniem nadwagi, jaką posiadamy. Postanowiłam dołączyć do Vitalia.pl bo uznałam, że może to mnie dostatecznie zmotywuje w walce z moimi "demonami". 

Moje życie jest dość specyficzne, pewnie każda osobą, która to przeczyta pomyśli sobie dokładnie to samo i dopowie, "dziewczyno o czym Ty mówisz.... gdybyś była na moim miejscu..." No cóż, nie jestem. Jestem sobą, ale myślę, że My wszystkie znajdujące się na tym portalu mamy ze sobą dużo wspólnego. I wcale nie chodzi mi tu teraz o zbędne kilogramy, a o to skąd one się wzięły, czyli jakieś zakręty życiowe.

Zacznę od tego, że nigdy tak na prawdę nie byłam chuda, no przynajmniej od momentu jak poszłam już do szkoły, bo w przedszkolu........ pamiętam, jak mama mówiła "Gosiu zjedz, proszę. A ja na to: Nie głodnam". i uwierzcie mi, mam zdjęcia- skóra i kości :)

Tak na prawdę moja waga zaczęła znacząco iść w górę w okresie dojrzewania. "Stajesz się kobietą, to normalne" usłyszałam. No i tak właśnie sobie myślałam. Ale jak skończyłam szkołę średnią to chciałam się troszkę już uniezależnić i postanowiłam iść na studia zaoczne i pracować. Moje decyzje napotkały się na bardzo duży opór ze strony ojca, który to po prostu chciała trzymać swoją małą córeczkę w złotej klatce, którą to tylko on będzie mógł kontrolować. Ja, z racji podobnego- zawziętego charakterku, i tak postawiłam na swoim. Kosztowało mnie to trochę.... Ale rok po maturze miałam już zaliczone wyrzucenie z domu, odnajmowanie pokoju u obcych, pracę z kiepskim szefem, pierwsze tygodnie studiów, powrót do domu, zakończenie jednej pracy i intensywne poszukiwanie kolejnej, w końcu......zdane egzaminy końcowo- roczne, i jeszcze taki bonus w postaci dodatkowych 10kg. Ale nie mogłam przecież pokazać, że złą ścieżkę wybrałam.

Dostałam się w końcu na praktyki. Praca się zapowiadała świetnie. Towarzystwo na poziomie, oczywiście wszyscy ode mnie starsi, ale bardzo pomocni. I tam właśnie usłyszałam o wspaniałym panu co to schudnąć pomaga. Pomyślałam co mi tam....... Jeśli ktoś jest z Bydgoszczy to może ów "cudotwórce" zna- nie będę wymieniać z imienia i nazwiska, bo nie o to chodzi. Ten oto pan, zwał sam siebie "specjalistą, dietetykiem". Ja mając 20 lat, kompletnie głupia, nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby sprawdzać jego uprawnienia. Rozpisał mi dietę na ok. 2 tygodnie+ dał magiczne ziółka, które mogę kupić tylko u niego. Powracałam do pana kilka razy i wspominałam, że wartości jakie mi zapisał są za duże do zjadania dla mnie, ale pan twierdził, że tak ma być. Mój organizm kompletnie się rozregulował przez te 3 miesiące i zamiast z 70kg zejść na 60kg to z 70kg poszło na 80kg. Kilogramów tych nie zgubiłam już do końca studiów.

W między czasie inna praca. Niestety waga nie spadała. A ja już miałam w zamyślę, jak tylko skończę studia to wyjadę- poznać inny świat, a nie tylko w Polsce siedzieć będę. W końcu jesteśmy w Unii, no tak bo to już 2007 rok, ja mam 22 lata i nikt mnie w domu nie utrzyma. I tym sposobem oświadczyłam w domu, że wyjeżdżam do Anglii bądź Irlandii. Mojemu chłopakowi, z którym spotykałam się już prawie 4 lata powiedziałam dokładnie tak samo i dodałam, że jeśli chce to może jechać ze mną, ale go nie zmuszam. U mnie sytuacja była jasna- skończyła mi się umowa o pracę, szef podwyżki nie chciał dać a ja chciałam więcej. U mojego chłopaka sytuacja była z goła odwrotna- on miał dobrze płatną pracę i nie chciałam, żeby ją zostawiał dla mnie. Nie chciałabym mieć później wyrzutów sumienia, że mu życie spaprałam (no w razie jakby nam nie wyszło).

W końcu wyjechaliśmy do tego "wielkiego świata". Mieliśmy sporo szczęścia- znaleźliśmy pracę bardzo szybko. W markecie...... myślałam sobie "nie po to studia robiłam by w markecie pracować, ale to tylko na parę miesięcy". Miesiące przemijały, my dostaliśmy ofertę pracy na nocną zmianę na wyższą stawkę godzinową. Zdecydowaliśmy się od razu. Zaczęło nam się dobrze układać i stwierdziliśmy, że pieniądze przydadzą nam się na nasze wesele i może, żeby mieszkanie kupić sobie w Polsce.

Ale razem z kolejnymi miesiącami przybywały kolejne kilogramy.... praca od 22 do 8 rano potrafi wykończyć. A niedospanie skutkuje dużym apetytem. Plus fakt, że czekolada smakuje zawsze! I tym sposobem w niespełna dwa lata przybrałam 10kg. Czyli nadszedł dzień naszego ślubu, a tu 90kg na wadzę. Już wtedy widziałam, że jest źle, że jest problem z przymiarką sukien w salonach sukien ślubnych, ale usłyszałam, żebym zaakceptowała siebie taką,jaka jestem, że u nas to rodzinne, że mamy "większe gabaryty".

I tak było.... starałam się siebie akceptować. Bywały lepsze i gorsze dni. Do czasu.... pół roku po naszym ślubie zmarł mój tato :( Moja mama, z którą całe życie miałam świetny kontakt była załamana. Nie mogła sobie poradzić z jego nagłym odejściem. Po prostu zasnął i się nie obudził. Lekarze orzekli zawał serca z udarem w jednej chwili. Było ciężko. Moja mama na rencie, oszczędności nie mieli. Tato nie ubezpieczony, za wszystko trzeba było zapłacić samemu. Ja z mężem w Irlandii, więc..... no cóż zapłacimy. Daliśmy też mamie pieniądze na życie.

Ale okazało się, że to był dopiero początek....... okazało się, że mój tato zadłużył się u "lichwiarzy" na duuuuuuuuże pieniądze i ktoś to musi spłacić. Mój starszy brat wypiął się na wszystkich i wszystko. Więc zaczęło się.... praca w Dublinie, życie tu i opłacanie naszego jedzenia, rachunków, wynajmowanego mieszkania i...... do Polska- a tam podobnie, tzn. opłacanie rachunków, kredytu, komornikow, życia mamy, lekarstw, napraw awarii w domu..... i nieprzespane noce i dnie, płacz w poduszkę.... ale tak,  żeby nikt nie widziała, bo oficjalnie trzymałam się wersji: "będzie dobrze, poradzimy sobie, jakoś to ogarnę". I zaczęłam zajadać moje problemy. Ile to razy zjadałam fast-food czy jakieś mleczne przekąski, czy wafelki z czekoladą na poprawę humoru. A jak ja lubię piec i gotować....... zawsze lubiłam, i to też nie pomagało. Bo a to jakiś placuszek upiekłam, a to jakiś nowy przepis znalazłam w necie na karkówkę, a że świeżo upieczona żona to sprawdzać się chciałam przykładnie i mężowi gotować też. Poza tym, pewnie i w ten sposób starałam się wynagrodzić mu, że płacimy MOJE długi, no bo tata był mój.

Tym sposobem nawet nie wiem kiedy to się stało......... przez 4 kolejne lata utyłam 25kg. 

Nienawidziłam tego potwora, którego w lustrze widziałam, a im bardziej go nienawidziłam i im bardziej sobie uświadamiałam, że ten potwór to ja  tym bardziej się stresowałam. A przecież nie mogę wpaść w depresję, bo jestem silna, twarda, nikt nie może się dowiedzieć, że na mnie to tak mocno wpłynęło. Więc poprawiałam sobie humor, po raz kolejny przez słodycze. Bo przecież czekolada jest taka pyszna...... 

Przez to wszystko co się działo w okół mój organizm zaczął wariować. Ja pracująca na nocną zmianę 10 godzin, do tego jeszcze jakieś fuchy (sprzątania, prasowania, itp), wszystko tylko po ro by się nie poddać i spłacić te zadłużenie, do tego co 3-4 tygodnie leciałam do Polski, przynajmniej na 3-4 dni, bo mamy nie można samej zostawić, bo zwariuje. W końcu prawie straciłam okres.... nigdy nie był regularny, ale wtedy... to już masakra. Miałam może z 6 razy w ciągu całego roku. Pani ginekolog zasugerowała terapię hormonalną. Lek z bardzo małą zawartością hormonów, także nie powinien oddziaływać na mnie za mocno. Terapia trwało 3 miesiące i oddziaływało na mnie bardzo. Ale przecież teraz właśnie miało być lepiej, troszkę się już uspokoiło i miało być lepiej.........

Wtedy właśnie to dopiero zauważyłam. Stres, niedospane noce, tygodnie, w których spałam po 20 godzin i to wyłapując wszystkie drzemki w samolocie, moja upartość, że nie można się poddać, że to ja muszę to wszystko uciągnąć na swoich ramionach, a na koniec terapia, która w moim przypadku odwrotnie poskutkowała- i mając 28 lat miałam 115,9kg!!!

Wtedy jakoś natrafiłam na namiar Pani dietetyk. Opinie na necie miała bardzo pozytywne. Stwierdziłam zobaczę. I kolejny problem.... koszty. Opłacenie dietetyczki też kosztuje, a ja przecież mam jeszcze mamę na utrzymaniu. Ale postanowiłam jakoś spróbować. Nie mogłam trafić do przychodni, w której przyjmowała i dzwoniłam do niej z 2 razy. Nakierowała mnie- trafiłam. A tam 3 wejścia do budynku. Miałam nr gabinetu ale nie mogłam znaleźć. Po kolejnych 15 minutach znalazłam. Już byłam spóźniona, jak mniemam inna osoba weszła przede mną. Przychodnia była pusta a ja z tej całej bezsilności przed gabinetem po prostu zaczęłam płakać. Jak weszłam do gabinetu to już było za późno na uspokojenie się.......

Ale pani Agnieszka okazało się na prawdę bardzo profesjonalną osobą. Zwarzona profesjonalną wagą z pomiarem tkanki tłuszczowej i ogólną wiedzą. Po ok. tygodniu dostałam rozpisaną na 2 tygodnie dietę. I tak przez pierwsze 3 miesiące moja mobilizacja wynosiła 100%- a waga spadła o 12kg. Ale później kolejne hormonalne problemy, i humorki i znowu słodycze i waga stanęła.

Teraz warzę 99,7, czasem 99,8 zależy od dnia. Ruszam z całych sił dalej z dietą. Przy stałym kontakcie z dietetyczką muszę wrócić na mój wcześniej obrany kurs.

Mam nadzieję, że ten pamiętnik mi pomoże. Jeśli będę od słodyczy odciągać myśli.

Plan mam ambitny- 12 tygodni ok. 10 kg. Na urodziny męża wejść gładko w śliczną sukienkę,która jest w szafie :)

Jeśli ktoś w ogóle chciał poświęcić swój czas na mój wpis, to bardzo dziękuję :) wszelkie słowa wsparcia mile widziane.....

Trzymajcie się ciepło :)

  • studentka_UM_Lublin

    studentka_UM_Lublin

    29 września 2014, 16:23

    Kochana, zamknij przeszłość. Żyj tym, co jest teraz. Udało Ci się podnieść na nogi, ogarniasz sprawy finansowe, ale nie pozwól, by wszystkie obowiązki i problemy zabrały Ci Ciebie. Tak jak o innych - męża, mamę - dbaj również o siebie. Cieszę się, że wreszcie znalazłaś pomoc u profesjonalisty, zaufałaś pani dietetyk i razem walczycie o Twoją lepszą przyszłość. Skoro trafiłaś tutaj, to znaczy, że oprócz profesjonalisty, potrzebujesz też naszej pomocy :) możesz liczyć na dobre słowo w gorszy dzień, poradę w chwili zwątpienia, a nawet wiaderko motywacji :) powodzenia :) ps. mam prośbę. jeśli będziesz miała chwilkę i będziesz mogła wypełnić prowadzoną przeze mnie ankietę na temat nawyków żywieniowych to będę wdzięczna. dzięki z góry. tutaj masz link: https://docs.google.com/forms/d/1R8tyVMBmJwI7uaHp3uh9kjP158DKPLkHUg6rM076gdI/viewform

  • Sensamilla

    Sensamilla

    29 września 2014, 06:32

    Powodzenia!

  • katy-waity

    katy-waity

    29 września 2014, 02:54

    to byl dobry krok, sensownie rozpisana dieta ulatwia odchudzanie.Powodzenia:)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.